Dukla Wolf Race. Relacja

Tysiące odcieni zieleni, pola pełne soczyście żółtych mleczy oraz wszechobecny… zapach ogórków kiszonych. W taki sposób zapamiętam tegoroczną edycję Dukla Wolf Race. Jak zwykle łatwo nie było, zwłaszcza drugiego dnia, ale trzy zróżnicowane etapy to zawsze świetny trening na początek długiego sezonu.

Krótko o pogodzie

Pogoda tym razem zaskoczyła w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pomimo ciągłych zapowiedzi deszczu i zimna, przez wszystkie trzy dni świeciło słońce, co doskonale widać na zdjęciach organizatora. Poranne starty drugiego i trzeciego dnia generowały co prawda dylematy związane z optymalnym ubiorem, ale charakterystyka etapów szybko rozgrzewała do czerwoności. Na trasach nie zabrakło oczywiście błota, które jest już elementem ściśle związanym ze ściganiem w DWR. Trudny teren co najmniej o 50% zwiększył soczystość trasy, niektóre podjazdy stały się nie do podjechania a cześć zjazdów była prawdziwą próbą charakteru i dobrego balansu na rowerze.

Jedziemy

Pierwszy dzień ścigania to prawdziwa frajda z jazdy. Pofałdowany teren rodem z wyścigów XC, pozbawiony wielkich gór, ale z wieloma technicznymi odcinkami, przecinającymi gęste zadrzewienie. Pomimo mokrego terenu można było poczuć flow na zjazdach a wszystkie górki były do pokonania w siodle. Pierwsze zjazdy warto było pojechać z większą asekuracją, żeby przyzwyczaić się do charakterystyki terenu. Im dalej w las tym teren stawał się bardziej zróżnicowany a czasami ciężko było w ciemno stwierdzić jaka tym razem będzie przyczepność. Niektóre odcinki były praktycznie suche, niektóre zaś zdradliwe i śliskie.

Długie etapy

Dwa kolejne odcinki to start o 9AM i długie, klasyczne dla maratonu etapy. Rowery, kaski i buty oczywiście nie były już w pierwotnych kolorach a utrzymanie wszystkiego w stanie nadającym się do użycia to kolejny challenge DWR. Na trasie nie zabrakło żadnego elementu kojarzonego z jazdą MTB, choć nieprzejezdnych, sztywnych podjazdów osobiście nie kocham. Są jednak tacy dla których jest to niezbędny element wyścigu. Bardzo duży procent odcinków prowadzony był gęstymi lasami, ale jak już wyjechaliśmy na otwarty teren to szczęka opadała.

Wiosenne widoki w Beskidzie Niskim to temat na długie opowiadanie i jeśli ktoś nie był, to za rok też jest DWR. Podobały nam się przejazdy przez rzeki, których na odcinku kilometra było chyba z pięć! Piotruś, to punkt obowiązkowy dla wszystkich przyjeżdżających do Dukli. To naturalny nie mający końca rock garden, na którym trzeba wykazać się niebywałymi zdolnościami utrzymywania w pionie. Skały są pokryte mchem, a wybór odpowiedniej ścieżki wymaga precyzyjnego oka. Nie sądzę, że jest osoba potrafiąca pokonać cały ten odcinek w siodle, ponieważ kamieni jest na tyle dużo, że co chwile trzeba się asekurować lub startować od początku. Wszystko zwieńczone jest zjazdem ze ściany, która w tym roku wydawała się być nie do pokonania dla osób z wyobraźnią. 

Organizatorzy ze względu na pogodę cały czas dbali o uczestników modyfikując na bieżąco odcinki, które zagrażały naszemu zdrowiu. W związku z tym, straciliśmy mocny odcinek po słowackiej stronie z trzeciego etapu oraz ominęliśmy co najmniej jeden techniczny zjazd. Takie zmiany jednak nie ujęły nic z charakteru DWR, który w tym roku okazał się piekielnie trudną imprezą.

Trochę o biegu

Równolegle z Dukla Wolf Race odbywał się Dukla Wolf Run, czyli wyścig dla miłośników biegania. Do pokonania było 30 km i pond 1100 metrów przewyższeń. Trasa w porównaniu z ubiegłym rokiem zdecydowanie została zmodyfikowana. Organizatorzy na poczet leśnych ścieżek maksymalnie jak się dało pozbyli się tych asfaltowych. Stąd też Ci, którym przeszkadzał w ubiegłej edycji nie mieli się do czego doczepić.

Trasa interwałowa z kilkoma dość długimi podbiegami oraz przyjemnymi zbiegami z widokiem na okoliczne miejscowości Dukli z całą pewnością zalicza się do tych bardziej malowniczych wyścigów górskich. Tak jak i na etapach rowerowych, biegacze również musieli się zmagać z ogromną ilością błota. Wiele odcinków było możliwe do pokonania jedynie przy bardzo dobrym i agresywnym bieżniku obuwia. Zwykłe buty nie miały szans na przetrwanie. Organizator na trasie zaplanował 3 punkty żywieniowe. To zdecydowanie bardzo dobry pomysł, ponieważ wielu z nas nie lubi dźwigać nic więcej prócz stroju i numeru startowego. Niestety osoby, które były zmęczone i z chęcią chciały zejść z trasy nie miały szans zabłądzenia gdyż organizator przewidział również taki scenariusz i bardzo skrupulatnie rozmieścił wstążki za którymi się podążało.

Tak było w tym roku a czego możemy się spodziewać w następnym? Trzeba cierpliwie zaczekać czym tym razem zaskoczą nas organizatorzy. Na kolejne edycje są planowane zmiany terminu rozgrywania etapówki, choć dla mnie najlepszy jest ten obecny. Zawsze kojarzy mi się z wiosną a widoki na trasie pięknego Beskidu Niskiego tylko potwierdzają słuszność obecnego terminu. No i jeszcze ta atmosfera i świetni ludzie…

WYNIKI

Zdjęcia: Dukla Wolf Race

Komentowanie jest wyłączone.