Tatra Road Race. Relacja

Tatra Road Race 2019 przeszła do historii. Długi dystans nazwany jest „Hell” i taki jest. Każdy to piekło rozumie w swój indywidualny sposób…

Trasa

Do pokonania było 120,5 km i blisko 3.5km w pionie. Jednak te liczby niewiele mówią o piekielnych stromiznach, które na nas czekały. Dla mnie był to już trzeci start w tej imprezie i dalej nie nauczyłem się że przełożenie 39×27 jest bardzo wymagające na tej trasie. Zacznijmy jednak od początku, kilka dni przed startem prognozy pogody zapowiadały cały dzień opadów z kulminacją w samo południe. Ku mojemu zdziwieniu i radości, gdy przyszło do startu o godzinie 10.00 było sucho. Jednak przed nami było co najmniej cztery godziny ścigania, więc deszcz był tylko kwestią czasu. Tradycyjnie podjazd pod Salamandrę ustawił z grubsza peleton, a raczej niewielkie grupki, które podążały do mety na 3 pętlach… Oczywiście każda większa grupa miała swojego opiekuna w postaci motocyklisty – „obsługi wyścigu”. Pokonywanie kolejnych podjazdów i zjazdów na takiej trasie daje ogromną satysfakcję. Jeśli ktoś ściga się dla wyniku to trzyma się grupy i oszczędza siły na końcowy atak. Ja jadąc dla frajdy wiedziałem, że po „ucieczce” na podjeździe, grupa prędzej czy później dojdzie mnie na płaskim odcinku…Starałem się jechać swoim tempem, bez nadmiernych szaleństw. I tak minęły mi trzy godziny w pięknej scenerii przy dopingu mieszkańców oraz wsparciu na bufetach.

Idzie deszcz

Koło godziny 13 sprawdziła się prognoza pogody, z nieba lunął deszcz przy akompaniamencie grzmotów. Przy okazji obniżyła się temperatura, przez co niektórzy zawodnicy wycofali się z dalszej rywalizacji. Dla nich nastąpiło wtedy tytułowe piekło. W tym miejscu muszę pochwalić organizatorów, samochód obsługi podjeżdżał do nas i pytał czy wszystko w porządku. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że moje piekło też nadejdzie. Niestety, ale tak bywa. Przed finalnym podjazdem na 110 km poczułem mdłości i zdałem sobie sprawę, że osoby, które wyprzedzałem przez ostatnie pół godziny, zaczną wymijać mnie… W tamtym momencie przestałem jechać i tylko siłą woli pedałowałem zdobywając przewyższenie… tracąc przy tym jakieś 15 miejsc.

Meta!!!

Jednak nie startowałem dla wyniku a dla zabawy i frajdy. Cała impreza stała na bardzo wysokim poziomie organizacyjnym i sportowym. Pierwszy raz na TRR były badania antydopingowe oraz kontrola rowerów. Muszę przyznać, że bardzo mi się ten pomysł podoba. Na mecie poza posiłkiem czy owocami czekały na nas sławne drożdżówki, których smak pamiętam przez cały rok. Niestety wciąż w naszym amatorskim peletonie są osoby, które nie dbają o środowisko i z premedytacją wyrzucają śmieci w trawę…

Dystans Hell ukończyło 313 osób (w tym 12 kobiet), a kolejne kilkadziesiąt nie dotarło do mety. Wśród mężczyz zwyciężył Marek Wojnarowski (3:56:36) a wśród kobiet Alina Myłka (4:38:23).
Jestem pewien, że za rok też tu wrócę.

Zdjęcia: TRR

Komentowanie jest wyłączone.