Dare To Be Zakliczyn. Relacja

Zgodnie z moimi prognozami, które przeprowadziłem rok temu…w Zakliczynie jak zwykle był prawdziwy ukrop. Nie pomogło nawet zaklinanie ochłodzenia czystym rowerem i dopiero co odebranym z serwisu amortyzatorem. Pogody nie oszukasz…

Trasa

Można spokojnie powiedzieć, że trasa zmieniła się względem ubiegłego roku. Tak na prawdę to wróciła na stare sprawdzone szlaki, znane z poprzednich lat a omijane rok temu ze względu na dużą ilość opadów. Klasycznie ruszyliśmy asfaltem w stronę lasów a dwuetapowy podjazd zrobił konkretną selekcję układając zawodników w odpowiedniej kolejności. Pierwsze zjazdy to spore zaskoczenie. Trzeba było mocno uważać, ponieważ grunt nie wszędzie był suchy jak pieprz i w niektórych miejscach można było się mocno przeliczyć. Sekcja w wąwozie to już najwyższy level. Przechodzące ostatnio przez Małopolskę krótkie, ale intensywne opady mocno wypłukały teren, pozostawiając po sobie niemałe spustoszenie. Dzięki temu ciężko było się utrzymać na skraju wąwozu…spadek na jego środek równał się z końcem jazdy w siodle.

Uwaga krowy

Trzeba przyznać, że takiego elementu urozmaicenia na trasach maratonów jeszcze nie widziałem. Na jednym z kolejnych zjazdów dość spora grupą wpadliśmy na stado krów. Problem polegał jednak na tym, że spłoszone zaczęły biec razem z nami a podjęcie decyzji o wyprzedzeniu schabowego była dość trudna. Kolizja z kilkuset kilogramowym zwierzakiem zapewne do przyjemnych nie należy…

Ściany płaczu

Prawdziwe wyzwania zaczynały się od 28 kilometra. Po długim, technicznym zjeździe, zwieńczonym sporym pomalowanym na pomarańczowo kamieniem, zaczął się prawdziwy wyścig na wymęczenie. Kilkaset metrów po płaskim asfalcie i mamy pierwsza ścianę. Na początek spory odcinek po stromym jak diabli asfalcie, który po chwili zmienił się w jazdę grząskim wąwozem. Ten odcinek trasy zna każdy kto choć raz tutaj startował. Co roku wygląda on inaczej, odpowiednio kształtowany przez pogodę. W tym roku wydawał się nie do podjechania. Cała pierwsza trójka open na średnim dystansie nie podjechała więc było ostro.

Rozgrzane trawy

Na dobicie po kolejnym zjeździe przyszło nam pokonać podjazd po polanie. Droga prosta jak w Stanach i po horyzont widać męczarnie śmiałków jeszcze z dystansu Quarter. Tutaj trzeba mieć na prawdę mocną głowę, ponieważ już od podnóża wzniesienia wszystkie zmysły zachęcają do pokonania reszty trasy pieszo. Stromizna, plus odpowiednia temperatura oraz zmęczenie poprzednimi odcinkami, dają tutaj najbardziej o sobie znać. Do mety tez łatwo nie było, ponieważ pomimo jazdy po utwardzonej nawierzchni, stopień nachylenia trasy nie malał. Siłą woli jednak wpadamy na ostatnie odcinki, już dużo łatwiejsze prowadzące na metę w Zakliczynie.

Zawody w Zakliczynie trzeba uznać za jedne z bardziej wymagających w całym sezonie. Nie są to góry pokroju Piwnicznej, ale stromizny oraz interwał na trasie sieją duże spustoszenie w nogach. Nasza ekipa stanęła na wysokości zadania zajmując Open na dystansie Half – pierwsze i trzecie miejsce, dobrze się bawiąc i odpowiednio męcząc. Odpoczywając trochę od tropikalnych upałów z niecierpliwością odliczamy dni do finału Dare To Be w Piwnicznej. Do zobaczenia na starcie.

Zdjęcia: Dare To Be

Komentowanie jest wyłączone.