Podhale Tour 2020

Nie mogę sobie przypomnieć jak wpadłem na ten wyścig, zapewne przez media społecznościowe, albo jeszcze inaczej.  Długo się zastanawiałem czy startować bo gdyby nie czasy „korona-wirusowe” to nie wiem jak by było, gdyż zazwyczaj celuję w MTB, ale zaciekawiło mnie miejsce, potencjalne widoki i próba przeżycia czegoś nowego. Na co dzień lubię krótkie, mocne 2-3 godzinne ściganie w terenie,  ale od jakiegoś czasu coraz bardziej wkręcam się w szosę.

A, niech tam!!

Formuła wyścigu Podhale Tour jest dla mnie zupełnie nowa niż to co znam z pozycji kokpitu „górala”  Trasa nie jest znakowana, ruch drogowy otwarty,  start w grupach 6-7 osobowych w odstępach co 10 minut, a te godziny startu?  od 4 do 7 rano, to coś zupełnie dla mnie innego.  Na liście startowej nikogo znajomego, nikt nie kwapi się do startu ale jest szybka decyzja = Jadę, niech się dzieje co chce!!!  

Test Ride, czyli naładuj baterię.

Na tydzień przed startem postanowiłem się przetestować  – taki sam dystans w okolicy Krakowa. Budzę się rano: mżawka,  ciemno…nie chce się.  Ostatecznie po 1,5 h ruszyłem. Pogoda idealna w ciągu dnia – około 30 stopni, słonko, gorąco tak jak lubię.  Och, gdyby tak było za tydzień?  Pomału pokonywałem kilometry robiąc kilka postojów na dotankowanie coca-coli. Jadę i jadę a tu widzę, że bateria w „Garniaku” dobiega końca a tu dopiero 250 km! Dla oszczędności odpinam pas tętna i jadę swoje. Ostatecznie bateria na styk wytrzymuje. Dałem radę. Dużo mi to dało gdyż wiedziałem teraz jak rozłożyć siły i jak jeść na bufetach.

Prognoza Pogody

Prognozy były bardzo złe na dzień wyścigu. Deszcz, deszcz, deszcz, zimno. Wieczorem pojawił się stres i niepewność. Po co?  Dla kogo? W taką pogodę? nie ma szans. Ostatecznie zdecyduję na miejscu.  Pobudka 3:45 – uff… nie pada,  ruszam z Krakowa ale zaczyna kropić. Decyduję się na start i  jadę na „krótko”. Czas tak przyspieszył, że już rozpoczęła się odprawa naszej grupy! Obowiązkowo badanie temperatury, maseczki: wszak jest Pandemia.

Go, Go, Go!

Ruszamy. Stres schodzi. Jadę. Będzie co ma być.

Zaczęło się mocno. Pierwszy podjazd na Krowiarki (1000 mnpm.) wjeżdżamy dynamicznie.  Niestety na podjeździe odpadły dwie osoby, nasza grupa się zmniejszyła.  Zostaje nas czwórka.  Dojeżdżamy na przełęcz Kocierską, tutaj jest pierwszy punkt żywieniowy. Toaleta = o tym marzyłem najbardziej. Ładowanie pokarmu, bufet jest pierwsza klasa. Każdy dostał szybko torebkę, w której miał przygotowanego banana, żele, batony, słowem: jak w  restauracji z gwiazdką Michelin-a.

Na Trasie

Warunki są ciężkie, zimno,  mokro, ślisko, mgła.  Zjazdy są bardzo asekuracyjne.  Moje buty i skarpetki zupełnie przemoczone. Plan awaryjny to suchy komplet skarpet, kamizelka i rękawki w kieszonce.  Koniec końców nie przebierałem się, jakoś nie było czasu.

Na szczęście zjeżdżamy na dół i robi się sucho. Od razu nabieram ochoty na ściganie i dalszą mocną jazdę.  Poprawia się samopoczucie.  Niestety, jak to w peletonie bywa, nasza grupa się mocno dzieli i w końcu zostaje sam. Nie jest łatwo pracować, choć pogoda się poprawia.  Po drodze zbieram kilka osób, ale one raczej walczą ze sobą więc atakuję.  Mam szczęście i opaczność czuwa nade mną, Adam, z ostatniej mocnej grupy i jak się potem okaże – zwycięzca tegorocznej edycji PT, dochodzi mnie, ale woła mnie na zmianę!! Jedziemy razem mocno przez wiele kilometrów.  Moje oczy błyszczą, to jest to co lubię!!

Rower to rywalizacja, takie mam DNA.  Mam świadomość że tempo jest wysokie i może mnie nieoczekiwanie odciąć ale daję radę, przynajmniej w tym momencie.  Dojechałem kilka znajomych koszulek i choć serce wyrywa się z piersi to rozum mówi abym zwolnił bo może być różnie.  Adam jedzie po victorię na solo, ja zostaję z chłopakami tasując się z nimi aż do samej mety. W okolicach Rabki, jeszcze prysznic z nieba, jakbyśmy mieli mało deszczu tego dnia, ale to nie robi już na nikim najmniejszego wrażenia.  Mijam znak SPYTKOWICE, zaraz upragniona meta ale jeszcze trochę w górę. W końcu jest – kreska.  

Byłem, jechałem, zapudłowałem

Bilans wyjazdu to 300 km i ponad 3800 przewyższeń.  Melduję się na mecie z czasem brutto 9h01min,  11 open. Lista startowa, to 116 osób z których finalnie wyzwanie trasowo-pogodowe podjęło  87 a do mety dotarło 84.  W kategorii biorę najniższy stopień podium, jestem 3-ci.  Wygrywa bezkonkurencyjny Adam Wójcik z czasem 8h34min, a za nim Team 72d z czasem 8h52min.

Zawody pierwsza klasa, szczególnie logistyka na bufetach. Brawo organizator. Jeść to Być. Widoków niestety nie zaznałem, choć bardzo na to liczyłem.  W zamian dostałem bardzo zmienną pogodę, ale nie była taka tragiczna. Kolarze nie płaczą!! Bez zastanowienia powtórzyłbym to!

Z czystym sumieniem polecam ten wyścig.  Podstawa to dobre omówienie taktyki startowej z zespołem.  Uczymy się każdego dnia, to zdecydowanie inny kawałek chleba niż moje ulubione 2-3 godziny na rowerze górskim w terenie, ale mam nadzieję na jeszcze bardziej udany replay za rok.

Zdjęcia: Ignacy Grubka, Podhale Tour, Andrzej Kruszec

http://www.podhaletour.tcorzel.pl

Komentowanie jest wyłączone.