Cyklokarpaty Myślenice. Relacja

Długo walczyłem z myślami czy wystartować w niedzielnej edycji CK w Myślenicach. Szukałem sojuszników, żeby zostać w domu, wszak na zewnątrz normalnie…leje! Wiedziałem, że będzie trudno i nie można powiedzieć żebym się jakoś specjalnie zawiódł.

Prognoza do bani

Od początku tygodnia synoptycy straszyli opadami właśnie na sobotę i niedzielę. Do wszystkich zapowiedzi meteo podchodzę jak pewnie większość z was z odpowiednim dystansem i do końca wierzyłem, że będzie sucho. Tym razem jednak wróżenie ze szklanej kuli sprawdziło się i…trochę popadało. Jeśli ktoś postanowił sprawdzić trasę w sobotę przed zawodami, to zapewne ta niedzielna była już zupełnie z innej bajki.

Spodziewałem się, że deszcz odstraszy wielu uczestników i będzie znacznie łatwiej o niezły wynik. Tutaj kolejna niespodzianka. Frekwencja w Myślenicach wyglądała na dopiętą na ostatni guzik, plus do tego wiele znanych nazwisk z Jbg2, VW i CST! No, było się z kim ścigać.

Start

Miasteczko zawodów jak co roku zlokalizowane było na Zarabiu. Start i pierwsze kilometry w górę to idealny teren, żeby ułożyć stawkę przed węższymi leśnymi odcinkami. Dość szybko na czele ustawiła się grupa największych wycinaków, którzy systematycznie powiększali przewagę nad resztą.

Po zjeździe z szutrów zaczęła się prawdziwa zabawa, która trwała aż do mety. Już pierwsze leśne strome odcinki wymagały dobrej techniki i niezłych opon.

Pierwszy zjazd nakreślił mniej wiecej z jakim terenem będziemy się zmagać na kolejnych kilometrach trasy. Ślisko i dużo podmytego terenu, ze sporymi rowami ukształtowanymi dopiero zeszłej nocy. Wszystko bardzo świeże i niepewne w kontakcie z oponą.

Próba charakteru

Wiele osób już po pierwszym zjeździe miała serdecznie dość myślenickiej trasy, która zawsze jest wymagająca, ale nie zawsze aż tak. Wszystkich, którzy zdecydowali się jechać dalej spokojnie można uznać za twardzieli, bo w niedziele nic nie przypominało zwykłych weekendowych zawodów. To była prawdziwa próba nerwów, charakteru i sprzętu, ale takie imprezy wspomina się najdłużej.

Miła niespodzianką był dość wygładzony przez traktory i suchy zjazd do Pcimia z jak zwykle kamienistą końcówką. To był zdecydowanie najłatwiejszy ze wszystkich zjazdów, które czekały nas na kolejnych odcinkach trasy.

W stronę obserwatorium

Po zjeździe do Pcimia i pokonaniu kilkuset metrów sztywnym asfaltem, przyszła pora na kolejną i bardzo długą wspinaczkę. Chyba nigdy ta część trasy nie dłużyła mi się tak jak w ubiegły weekend. Teren był jednak bardzo wymagający i marzyłem o tym, żeby wspinać się tutaj na dobrym fullu, a nie podskakującym na każdym kamyku hardtailu.

Po dojechaniu do obserwatorium na deser po trudach wspinaczki czekał nas stromy i śliski zjazd, który wielu pokonało z rowerem przy boku. Był jednak spokojnie do zjechania, nawet z nie najlepszymi oponami, co udało mi się potwierdzić. Ręce na dole jednak bolały solidnie i nie mogłem się doczekać mniej dynamicznej jazdy w górę.

Gwóźdź programu

Podjazdu, na którym ręce odpoczęły doczekałem się bardzo szybko. Gładki szeroki szuter szybko skręcił jednak w bardziej wymagający i znacznie bardziej stromy teren, który był wstępem do decydującego zjazdu w stronę Poręby.

Ten odcinek zawsze jest wymagający, bez względu na warunki. Masa kamieni, która zawsze tam występuje została wsparta podmytymi odcinkami i niewielkimi rowami, które nie ułatwiały zadania.

Trudy zostały zrekompensowane 100 metrowym odcinkiem asfaltu, który poprowadził nas prosto pod ostatni bufet. Stąd już zostało niewiele do mety, ale teren wciąż potrafił zaskoczyć nową odmianą błota, zwłaszcza na ostatnim zjeździe.

Satysfakcja

Pomimo wielu niespodziewanych przygód i niezapowiedzianych wizyt w krzakach, kilku wywrotkach i zgubionym bidonie na pierwszym zjeździe, jestem bardzo zadowolony z trasy i chyba najbardziej z tego, że mnie nie pokonała. Niedzielne zawody spokojnie można porównać z mokrą edycją klasyku Paryż-Roubaix w wersji MTB. W niedziele nic nie dało się zaplanować i nawet jeśli byliśmy w formie i chcieliśmy walczyć, czasami sprzęt się poddawał. Taka sytuacja spotkała naszych dwóch teamowiczów, którzy potrafią mocno zapunktować. Gratuluje również dla reszty, to była najlepiej obstawiona przez nas impreza w tym sezonie a większość stanęła na podium!

Myślenice jak zwykle nie zawiodły. Dobra organizacja, dobre oznaczenie trasy i odpowiednio rozmieszczone bufety. To jedna z tych pętli, która nigdy się nie nudzi i co roku wymaga od nas perfekcyjnego przygotowania. Na koniec cyklu Cyklokarpat pozostały nam już tylko Rzyki, do startu w których oczywiście zachęcamy. Tam również będzie co jechać!

Zdjęcia: CK

Komentowanie jest wyłączone.