Maraton MTB Niwiska. Relacja

Mordercze tempo, piach, kurz, bajkowe szutry i kapitalne, meandrujące i niekończące się single. Tak chcę zapamiętać wizytę w Niwiskach pomimo tego, że w trakcie wyścigu w mojej głowie przetaczały się różne myśli i to nie zawsze pozytywne.

Start marzeń

Start maratonu w Niwiskach został zorganizowany w romantycznej scenerii w sąsiedztwie dworku Hupki. Okolica przypominała bardziej dobrą bazę na wesele marzeń niż na start maratonu. Zielona trawa, zadbana okolica i dworkowy klimat bez większej zabudowy. Do tego trzeba jeszcze dodać perfekcyjną słoneczną pogodę, która tylko nastrajała na weekendowy wypoczynek…ale najpierw zawody!

Tempo od pierwszych kilometrów było mocne. Każdy chciał uzyskać jak najlepszą pozycję, która zagwarantuje mu płynny przejazd przez pierwsze przeszkody. Na początku było, gdzie wyprzedzać, najpierw po asfalcie a później na leśnej szerokiej drodze. Zakręt w lewo i szerokim szutrem dojechaliśmy do pierwszych odcinków z leśnym podłożem, które miało nam towarzyszyć przez pierwszą część wyścigu.

1 Piach

Klimat trochę przypominał wizytę nad Bałtykiem. Miękka piaszczysta ściółka była nieprzewidywalna i bardzo łatwo było ugrzęznąć wybierając niewłaściwą ścieżkę przejazdu. Często też wybór był prawdziwą loterią. Również zakręty o 90 stopni na tego typu podłożu nie jednego wysadziły z siodła albo sprawiły sporo problemu z ponownym napędzenie roweru. W głowie miałem myśli „co ja tu robię”, ale z drugiej strony kocham przełaje i jazdę po piasku, więc po co narzekam?

Szybko też zrozumiałem, że tego dnia trzeba oddychać nosem. Ten kto nie zabrał ze sobą okularów, prawdopodobnie tego wyścigu nie ukończy. MUCHY – to słowo było na mecie odmieniane przez wszystkie przypadki. Ja osobiście nie pamiętam takiej plagi w jakimkolwiek lesie. Jadąc zdałem sobie sprawę, że Piwniczna w tym sezonie ma wysoko postawioną poprzeczkę, ponieważ to zawsze tam muchy atakowały najmocniej na ostatnim długim podjeździe.

Jak się później okazało, po konsultacji ze spotkanym na mecie starym znajomym weterynarzem (alias: weteryniarz), to nie były muchy…tylko mrówki. Ponoć zjadł z pięć więc chyba wie co mówi. Przy okazji uzyskałem garść informacji o ich rozmnażaniu i całym cyklu życia.

2 Szutry

W drugiej fazie wyścigu wpadliśmy na szutry, na których chyba każda firma sprzedająca gravele chciałaby kręcić swoje reklamy. Śnieżnobiałe, gładkie jak najlepszy asfalt. Nie był to klasyczny przejazd techniczny przez las. Tutaj podłoże było z drobnych kamyków, które z perspektywy dwóch kółek były idealną drogą, nawet na rower szosowy – coś jak na Strade Bianche.

W tym sektorze kręciliśmy prędkości rzędu 33-36km/h. Licznik pokonanego dystansu szybko się aktualizował i już zaraz czekała nas trzecia cześć dystansu.

3 Single

Przed wyścigiem rozmawiałem z zawodnikiem, który zna okoliczne tereny i trasę maratonu w Niwiskach również. Powiedział prorocze słowa, że co by się nie działo w pierwszej fazie wyścigu to i tak wszyscy zapamiętają te single. Miał rację! Jazda po takim terenie dała niesamowitą frajdę i przyrównując to do wcześniejszej części dystansu, miało się wrażenie jazdy w zupełnie innym lesie. Ścieżka cały czas nie miała większej szerokości niż pół metra i oczywiście o wyprzedzaniu nie było mowy. Stawka jednak była już odpowiednio ułożona i przypuszczam, że nikomu to już nie przeszkadzało. Ścieżka meandrowała przez las niczym koryto dzikiej rzeki i trwało to kilka dobrych kilometrów. Zdecydowanie najfajniejsza część trasy, tylko pionu bym trochę dosypał.

Meta

Nie ukrywam, że mety wypatrywałem od dobrych dziesięciu kilometrów. Jazda na dużej prędkości parokrotnie dobiła mojego hardtaila, przez co sztyca opuściła się już tak mocno, że jazda w siodle była bolesna dla kolan.

Wynik nienajgorszy (4 OPEN 2 M3) choć gdyby nie błędy i jeden przegapiony skręt w prawo byłoby trochę lepiej. Nie mniej jestem zadowolony z rezultatu, ponieważ nie do końca potrafię jeździć takie gonitwy i zdecydowanie czekam na Stryszawę. Z naszej ekipy najkrótszy dystans jechał również Michał Rozmund i również stanął na podium (6 OPEN 3 M2)

Brawo dla organizatorów za bardzo przyjemną organizację wyścigu i wyciągniecie z niezbyt górzystego terenu całkiem przyjemnej trasy. Co prawda pionu było mniej niż w przedwyścigowych zapowiedziach, ale ponoć leśniczy ma jeszcze jakiegoś asa w rękawie na kolejne lata.

Jako smakosz gofrów, nie mogę nie wspomnieć o tym, że Koło Gospodyń Wiejskich (mam nadzieję, że to tak się nazywa), przygotowało na mecie właśnie gofry, ciastka, desery…a wszystko było bardzo smaczne. Potwierdził się również schemat, że im mniejsza miejscowość, to tym lepsza organizacja i klimat.

Zdjęcia: MaratonMTB

Komentowanie jest wyłączone.