Maraton MTB Stryszawa. Relacja

Długi czerwcowy weekend postanowiłem zwieńczyć maratonem MTB w Stryszawie. Wybierając się do Stryszawy wiedziałem, że czeka na mnie konkretny łomot. Na dobry początek przywitał nas upał, ponad 30 stopni, który ewidentnie chciał rozdawać karty tego dnia. Są osoby, które lubią takie warunki, ale dla mnie to było dodatkowe wyzwanie.

Żar tropików.

Trasa miała być podobna do tej z poprzedniego roku, byłem – a wtedy łatwo nie było. W tym roku dodatkowa atrakcja to chyba najgorętszy dzień tego roku. Jak ktoś wcześniej nie był na zgrupowaniu w Egipcie, to czekały go ciężkie chwile. Osobiście lubię wyzwania i tego typu dzikie trasy, dlatego w Stryszawie melduje się już kolejny rok z rzędu, bez względu na pogodę. Dla mnie dystans half, czyli 40 km i ok. 1900 metrów w pionie, dystans quarter 28km i 1165 metrów przewyższenia, a full to 50 km i blisko 2500 metrów przewyższenia – szacunek dla odważnych!

W drogę…

Punktualnie o 11 ze stadionu wyruszyło niespełna 180 osób. Po pierwszych nerwowych 100 metrach, wąska ścieżka zamieniła się w szeroki na 1.5 auta podjazd, który pozwolił na zajęcie odpowiedniego miejsca w stawce. Moja forma była daleka od optymalnej i czołówka szybko zniknęła mi z oczu. Pozostało skupić się na utrzymaniu stałego tempa i systematycznym piciu, to był klucz do przetrwania. Pierwsze 20 km, to tak naprawdę głównie wspinaczka z przerwami na dwa dłuższe zjazdy. Jeśli jednak ktoś myśli, że był to czas odpoczynku to grubo się myli. Zjazdy były strome, najeżone kamieniami i trudne technicznie. W tym momencie żałowałem, że nie mam tylnego zawieszenia albo chociaż droppera. Aczkolwiek kamienne zjazdy to moje ulubione, gdyż od razu widać jaka jest nawierzchnia. Teoretycznie łatwy zjazd po trawie (taki też był) jest dla mnie trudniejszy psychicznie, bo nigdy nie wiadomo co w trawie piszczy-leży. „Odpoczynek” przyszedł dopiero podczas finalnej wspinaczki na Jałowiec.

Trasa w Stryszawie jest bardzo urozmaicona i wymaga wszechstronnych umiejętności. To co mogłem zyskać na kamieniach traciłem na błotnych przejazdach (najprawdopodobniej pozostałość po zwózce drzew). Podjazdy były różnorodne. Od tych łatwych, po strome i trudne technicznie. Przypuszczam, że osoby z czołówki pokonały trasę nie zsiadając z roweru. W moim przypadku przełożenie 30 x 42 i słabsza forma, zmuszały do kilkukrotnych podejść. Do mety dotarłem mega zmęczony, ale z uśmiechem na twarzy. Dla mnie to faworyt na trasę numer 1 w kategorii pure mtb. Oczywiście na trasie nie zabrakło bufetów. Jedyna rzecz, do której bym się przyczepił to słabe oznaczenie trasy w dwóch, trzech miejscach. Tam wiele osób musiało nawracać. Zabarykadowany gałęziami przejazd przez właściciela pola, to już zupełnie inna bajka.

Na pewno tutaj wrócę, jeszcze w tym roku, we własnym zakresie i przy mniejszym upale. Trasa jest warta ponownego przejazdu!

Wyniki:

FULL

Mężczyźni:

  1. Głowa Albert (3:18:27)
  2. Sajdak Piotr (3:20:05)
  3. Loranc Rafał (3:38:34)

Kobiety:

  1. Sitarek Agnieszka (5:02:54)
  2. Laskowska Kasia (5:59:37)

HALF:

Mężczyźni:

  1. Bieniasz Mirosław (2:43:33)
  2. Kruszec Andrzej (2:52:30)
  3. Korlatowicz Michał (2:56:26)

Kobiety:

  1. Mikołajewska Karolina (3:37:13)
  2. Golonka Magdalena (3:52:08)
  3. Bronikowska Joanna (4:34:14)

QUARTER:

Mężczyźni:

  1. Rzeszutko Adrian (1:45:20)
  2. Skałka Arkadiusz (1:45:22)
  3. Witulski Grzegorz (1:53:08)

Kobiety:

  1. Kowalska-Pac Katarzyna (2:12:30)
  2. Kmak Natalia (2:34:04)
  3. Powroźnik Klaudia (2:56:45)

Zdjęcia: Sylwia Sajdak MaratonMTB

Komentowanie jest wyłączone.