Ochotnica 4Towers. Relacja

Życiem rządzą przypadki. W 2017 roku będąc na wczasach w Ochotnicy Dolnej, zupełnie zaskoczył mnie widok miasteczka zawodów, nieznanej wtedy i debiutującej na polskiej scenie zawodów etapowych MTB, pierwszej edycji 4Towers. Sam widok znajomej oprawy startowej spowodował przyspieszone bicie serca i zapytałem siebie – czemu tu nie startuję? a zarazem powiedziałem sobie – przyjadę tu i zdobędę koszulkę Finiszera.

Jechać czy nie jechać

Ukończenie „etapówki” od zawsze kojarzyło mi się z czymś mitycznym, epickim, nadzwyczajnym. W 2010 roku pierwszy raz wziąłem udział w maratonie MTB, a na stronach i forach internetowych dotyczących kolarstwa górskiego czytałem o owych „etapówkach”, jednak te kilkudniowe wyścigi wydawały mi się wtedy czymś zdecydowanie innym, niż jednodniowe ściganie, nawet w trudnym terenie.

Kilkudniowe zawody MTB, były różnie opisywane przez jej uczestników w owych czasach. Głównie dominował trend, że trzeba być nieziemsko przygotowanym, taktyka jest kluczowa, wytrenowane, siła, moc, żywienie. Pomyślałem wtedy – to nie dla mnie. Na co dzień reprezentuję zupełnie rekreacyjną formę MTB, więc jeśli od czasu do czasu biorę udział w jednodniowych zawodach MTB, to czy dałbym radę?

Jest decyzja

Zainspirował mnie wpis inny niż wszystkie. Żeby przejechać wyścig etapowy – owszem, musimy wiedzieć, jak się jeździ MTB, ale siła, wytrzymałość, wytrenowanie – wszystko jest w głowie i jeśli zorientujemy się na cel, a przy okazji będziemy naprawdę dobrze się bawić i cieszyć przygodą, atmosferą i zerkać na piękną przyrodę, to wynik sportowy nie jest istotny, a endorfiny dodadzą nam skrzydeł. Najważniejsze jest uczestnictwo i zmagania z samym sobą. Wystarczy nam po prostu „być”.

Wszyscy którzy znają smak etapowych zmagań na trasie, zapewne za rok zameldują się na kresce zawodów. Zapewne jest też spora grupa przyszłych debiutantów która mocno się zastanawia, zmaga z myślami – czy dam radę? czy wytrzymam? Posłużę się tutaj moim życiowym mottem: „Nigdy nie jesteśmy na coś gotowi, póki tego nie zrobimy”. Dlatego zwyczajnie się zapiszcie.

Zapraszam wszystkich a zwłaszcza niezdecydowanych do Ochotnicy – przeżyjecie przygodę swojego życia.

Buduję formę

Czasem tak się układa, że brak czasu by trenować, jeździć, szlifować technikę. Ja się uparłem, mimo iż w bieżącym roku siedziałem słownie: 3 razy na rowerze MTB, choćby nie wiem co, to 4Towers padnie moim łupem. Zrobiłem bazę tlenową ledwo 800 km na szosie, zaczynając robić cokolwiek w tym sezonie od czerwca, ale lepszy rydz niż nic.

Trasa

Wyścig jest pięknie ulokowany wśród gorczańskich pasm górskich szlaków turystycznych, jednym słowem – wszechobecna przyroda i piękno. Nazwa bierze się od 4 wież widokowych na szczytach każdej z gór: Koziarz, Magurki, Gorc, i Lubań, które zostały zdobyte w trakcie 4 dniowych zmagań. Formuła zawodów odbywa się na dwóch dystansach, krótszy HARD, oraz dłuższy HELL. Jest to innymi słowy, takie Mega i Giga.

Mimo iż na papierze wysokościówka i trasy mogą wyglądać podobnie do innych wyścigów etapowych, to zdecydowanie 4Towers jest w swoim przekroju bardzo stromy. Gorce mają to do siebie, że jest albo mocno w górę, albo w dół. 20 procentowe podjazdy i zjazdy często przekraczające 30% spadku, są czymś bardzo powszechnym na 4Towers. Tak częstym, że mimo iż do tej pory nie mierzyliśmy się z takimi wyzwaniami, to szybko idzie się oswoić z tym zadaniem. Każdy następny zjazd lub podjazd pokonujemy z większą pewnością. Obiektywnie na to patrząc, można nieźle poćwiczyć technikę. Uczestnictwo przez 4 dni w tych zawodach, nauczyło mnie więcej niż kiedykolwiek wcześniej.

Organizacja

Oznaczenia szczególnie niebezpiecznych miejsc były bardzo dobrze widocznie. Przyznam, że odkąd zacząłem brać udział w maratonach MTB, a tegoroczne 4Towers jest moją drugą etapówką, to tutaj system strzałek i oznaczeń na trasie nie zawiódł mnie ani razu. Na całej trasie, oprócz oznaczeń strzałek na znakach, były bardzo gęsto namalowane farbą strzałki na ziemi. To bardzo pomocne, gdyż mimo iż mamy kulturę na turystycznych trasach pieszych, to różnie bywa i czasem strzałka znika. Oprócz oznaczeń, gdzie jechać, łatwo było również dostrzec, gdzie nie jechać dzięki odpowiednim znakom. Ilość ścieżek i bogactwa szlaków jest w Gorcach tak rozwinięta, że bez dobrego oznaczenia trasy można by się łatwo zgubić. Organizator – dobra robota. W tym roku każdy mógł również śledzić zmagania zawodników on-line dzięki systemowi GPS, który miał ze sobą każdy z uczestników. Digitalizacja jest już wszędzie, zwłaszcza w sporcie.

Edycja 2019 w porównaniu z wcześniejszymi, została wzbogacona o jeden dodatkowy etap, indywidualną jazdę na czas. Dla wszystkich którzy walczyli nie tylko ze sobą, ale i rywalizowali o jak najlepsze lokaty, to był dobry sprawdzian możliwości, ale również od razu ustalił porządek w sektorach startowych. Dla mnie osobiście, była to okazja, aby tylko przepalić nogę i nie szalejąc, dobrze nastroić się na równą jazdę przez kolejne 3 dni.

Atmosfera

Miasteczko zawodów stanowiło centrum wyścigu. Atmosfera była tam niepowtarzalna. Można było pożartować, wiele się dowiedzieć o trasach, jej trudnych fragmentach, dobrze zjeść czy napełnić swoje bidony. Po pierwszym dniu zmagań, było też integracyjne ognisko, kiełbaski i piwko. Sygnał do startu w drugim dniu zawodów dała wszystkim sama Katarzyna Niewiadoma. No i jak tu nie być zadowolonym?

Na trasie poznajesz różnych ludzi, nawiązujesz kontakty, znajomości, więzi. Wspierasz się wzajemnie, płaczesz wspólnie na mecie, a na końcu zwyczajnie dziękujesz – za wspólną jazdę. To jest najpiękniejsza z wielu twarzy 4 Towers i nie do zastąpienia niczym, dlatego naprawdę warto tu przyjechać. Ta impreza tworzy swój własny i niepowtarzalny klimat. W tym miejscu pozwolę sobie na pozdrowienia i podziękowania dla Organizatorów oraz dla wszystkich uczestników, zwłaszcza tych których miałem okazję poznać osobiście. Kamilowi z którym mieszkałem, ale i tych z którymi wymieniłem tylko pozdrowienia na trasie, również w obcym języku. Ojcem Chrzestnym tej eskapady jest Krzysiek Gawron. Bez niego nie mielibyśmy tak wygodnego spania w Pensjonacie „Gochna” ani tak smacznego jedzenia jak w Ośrodku Wypoczynkowym „Jurkowski”

Szczególnie jednak pozdrawiam dwie osoby i im dedykuję ten artykuł: Alicja „Ali” Rolbiecka i Kasia Miętkiewicz. Bardzo wam dziewczyny dziękuję za wsparcie i wspólny, niesamowity czas na trasie, który będzie ze mną na zawsze. Było HARD AS HELL, ale było warto!! Do zobaczenia!!

Zdjęcia: 4T

Komentowanie jest wyłączone.