Pirelli P Zero Velo 4S. Test długodystansowy.

Z końcem 2018 roku, dokonawszy inspekcji technicznej swojej szosówki, pierwszym elementem, do którego miałem zastrzeżenia, były opony. Miały za sobą dwa sezony i przejechane około 6 tys km. Decyzja mogła być tylko jedna – wymiana!

Co tu wybrać

Takim sposobem początek roku spędziłem na poszukiwaniach idealnych szosowych opon. W owym czasie wchodziły na rynek produkty włoskiego przedsiębiorstwa, której nazwę kojarzy większość użytkowników pojazdów mechanicznych, choć niekoniecznie jako producenta opon rowerowych. Były to włoskie Pirelli, produkowane notabene we francuskiej fabryce Hutchinsona.

Mój wybór padł na model P Zero Velo 4S w rozmiarze 700x25C. Gumy zwijane, dedykowane do jazdy całorocznej (4S – four seasons – cztery pory roku), w oplocie 127TPI z aramidową warstwą antyprzebiciową w wersji dętkowej. Zależało mi na gumach uniwersalnych, trwałych i przede wszystkim przyczepnych, tak abym mógł śmielej atakować zakręty na zjazdach, w cenie około 200 zł za sztukę – plus minus dziesięć procent.

Test

Mamy zimę 2019/2020 i nadszedł czas na podsumowanie. Mogę śmiało napisać, że zapewnienia producenta i sprzedawcy okazały się wiarygodne. Opony przejechały 5 tys. km w przeróżnych warunkach, od wiosennej pluchy po deszcz i nieznośne upały. Były z wizytą w Pieskowej Skale, Ogrodzieńcu czy Zegartowicach, ale i na Stelvio, Gavii czy Mortirolo. Zaliczyły odcinki, dla których bardziej odpowiednim rowerem jest gravel niż szosówka, szutry a i czasem błotne kałuże. Nie jeździły chyba tylko w śniegu, ale kto jeździ w śniegu na oponach pozbawionych bieżnika?!

Nie zdarzyło mi się również ich przebić. Dzięki temu, że mają stosunkowo szeroki i obszerny balon, komfort jazdy przy ciśnieniu rzędu 6,5 ATM jest więcej niż satysfakcjonujący, bez porównania do ściganckich 700x23C. Miałem z początku niewielkie obawy o opory toczenia, ale okazały się niepotrzebne. Mimo żłobień, których zadaniem jest skuteczne odprowadzanie wody, w żaden sposób nie da się odczuć, że gumy pochłaniają dodatkowe waty w procesie toczenia. Żłobienia te mają za to wpływ na szum gum. Każde opony słychać inaczej. Z początku nie mogłem się przyzwyczaić do dźwięku Pirellek, zapewne był to efekt przesiadki z wyścigowych slicków. Teraz zupełnie nie zwracam na to uwagi.

Uniwersalność opon sprawdziła się również na zawodach. Zadałem odpowiednio wyższe ciśnienie dla większej sztywności i zmniejszenia oporów i gnałem do mety pewny swego, choć nie ścigam się o laury i bardziej istotne jest dla mnie poczucie bezpieczeństwa na miejscami wilgotnej czy zanieczyszczonej nawierzchni niż ileś tam sekund szybsza jazda.

Podsumowanie

Dzięki tym oponom margines bezpieczeństwa przesunął mi się bardziej w kierunku „możesz więcej“ w miejsce dotychczasowego „odpuść stary“. Chętniej puszczam wodze fantazji na zakrętach i mimo tego nie zdarzyło mi się z tego powodu zaliczyć szlifów. Pod koniec sezonu zamieniłem przód z tyłem, aby zużycie obu opon postępowało równomiernie. Na zdjęciach widać dokładnie, jak starła się guma, ponieważ celowo zostawiłem na niej trochę brudu. Mięska jest jeszcze na tyle dużo, że na pewno zahaczę o kolejny sezon na Pirellkach. Przypuszczam, że nie ostatni, tym bardziej, że być może pojawi się wersją tubeless, którą chętnie przywdzieję do bezdętkowych obręczy w moim rowerze. Póki co w bezdętce dostępna jest siostrzana opona P Zero Velo Tub mająca bardziej wyścigową charakterystykę.

Komentowanie jest wyłączone.