Oliwki, awokado i lody Malaga

Sezon urlopowy zaczyna się dopiero w lecie. Ferie zimowe nieodłącznie kojarzą się bardziej z nartami lub deską snowboardową niż z jazdą na rowerze. Co zrobić, aby dodać więcej kolorytu do swojego życia rowerowego? Jaka jest alternatywa dla mozolnych godzin spędzonych na trenażerze w okresie poprzedzającym pierwsze starty wiosenne?  Okazuje się, że miesiąc luty to taki sam dobry moment na kręcenie kilometrów jak każdy inny, zależy tylko gdzie się kręci.

Zrób to inaczej!!

„Jeśli zawsze robisz coś tak samo, nie spodziewaj się żadnych zmian”. Ot takie mądre porzekadło, które od czasu do czasu kołacze w mojej w głowie, gdy nagle w czerwcu przypominam sobie, że fajnie byłoby gdzieś w tym sezonie pojechać na zawody. Tylko przejechanych kilometrów brak…

To moje pierwsze rowerowe ferie. Przede wszystkim zasłużony urlop, moment, gdy można naładować baterie – i to dosłownie. W lutym w Polsce słońca jest jak na lekarstwo, ale przede wszystkim to pierwsza okazja, żeby solidnie rozkręcić łydkę. Trenażer jest fajny, ale nie ma jak jazda w opcji LIVE.

Jak w PRO-TOUR-rze

Hiszpania w lutym zapewni Ci pozytywne emocje. Dla czołówki peletonu to niemal standard i część okresu przedstartowego, ale dla mnie to będą po prostu – wakacje. Na lotnisko w Maladze przyjeżdża po nas autokar, sprzęt i ciuchy już dawno czekają na nas w hotelu. Organizator zadbał o to wcześniej. Krakowski Bike-RS zorganizował dla nas to zgrupowanie, którego uczestnikiem mógł być każdy, niezależnie od poziomu wytrenowania. Najlepszym przykładem jestem ja, bo w peletonie ciągnę ogony a na wyjeździe znalazłem się w odpowiedniej dla swojego poziomu grupie.

Miejscówka

Baza wypadowa zlokalizowana jest w Hotelu niedaleko miasteczka Vinuela, w odległości ok. 50 km od Malagi, leżącego nad sztucznym zbiornikiem wodnym o tej samej nazwie. Hotel, wręcz stworzony jako miejscówka dla rowerzystów. Butikowe, rasowe, europejskie cztery gwiazdki. Mamy nawet swój „salon rowerowy” w dolnej kondygnacji hotelu, służący nam za garaż a zarazem galerię 15-tu różnych arcydzieł szosy.  Szkoda, że nie pomyśleliśmy o biznesie wystawowym?

Bogactwo wyboru

Właściwie, w którą stronę byśmy nie pojechali, jest super. Na północy czekają na nas dwie piękne widokowo przełęcze z kultowymi agrafkami. Puerto del Sol i Ventas de Zaffaraya, otwierające wspaniałe krajobrazy płaskowyżu z bezkresnymi uprawami oliwek i awokado. Miasteczko Alhama de Granada zapamiętamy z jednego z lepszych tapas w okolicy.

Na południe, wschód i zachód, mamy do dyspozycji góry Malagi i uroczo wspaniałe górskie miasteczka, z piękną i urzekającą zabudową w kolorze bieli. Liczba opcji każdej wycieczki jest tak bogata, że każdego wieczoru starannie planujemy „szosowe przysmaki” dnia następnego. W siodłach spędzamy jakieś 6-8 godzin, mając czas na wszelaką szosową przyjemność.

Kultowym podjazdem wycieczki, została siedmiokilometrowa wspinaczka do Comares, gdzie pierwsze dwa z nich, to 14% nachylenia.  Ból i pieczenie rekompensuje piękny widok na okolicę tego miasteczka zawieszonego jakby w chmurach. Niektórzy z nas wybrali się do odległego Parku Narodowego Torcal de Antequera z finiszem na 1.230 m n.p.m., z niesamowitymi tworami geologicznymi. Tam zaskoczyła wszystkich mgła i spadek temperatury z 19 na 6 stopni. Nieocenione okazały się rękawki i nogawki.

Jest też i czas na relaks, bo można było pojechać „prawie” po płaskim do Malagi i zjeść lody.  Taka wycieczka to luźne 100 km i ponad 700 m w pionie.

W trakcie naszego pobytu, jak to na wielkich Tour-ach bywa, jest tzw. REST DAY. W tym czasie odwiedziliśmy Granadę i Malagę, gdzie zwiedziliśmy okazałe hiszpańskie zamki i stare zabytkowe zabudowania. Dobrze pojedliśmy na rybnym targu świeżych frutti di mare, żeby na następny dzień znów wybrać się w kolejne urocze miejsce Andaluzji.

10 dni 10 nocy

Szybko minęło i wspaniałe bezchmurne niebo, piękne krajobrazy i kręcenie bez limitu, trzeba było zamienić na deszcz i szarugę krakowskiego lotniska. To najlepiej przeze mnie zainwestowany czas i środki odkąd pamiętam. Wrażenia, zawarte przyjaźnie i klimat nie jest do podrobienia nawet na najlepszej trasie w Polsce. Bilans wyjazdu to średnio 800 km tras i ponad 13 tyś. metrów w pionie. Dobra zaliczka na początek sezonu.

Palec pod budkę, bo za minutkę…to na pewno nie jest mój ostatni wypad, gdzie można pojeździć trochę inaczej niż na swoim, czasem zbyt dobrze znanym podwórku.

Zdjęcia: Krzysztof Gawron

Komentowanie jest wyłączone.