Cyklokarpaty Ptaszkowa. Relacja

Długo czekaliśmy na ten moment, ale w końcu udało się. 4 lipca wystartował kolejny sezon maratonów Cyklokarpaty. Dzięki poluzowaniu obostrzeń i zawzięciu organizatorów, 150-ciu śmiałków mogło spotkać się na starcie w Ptaszkowej. Idealna pogoda oraz głód rywalizacji jeszcze bardziej zachęcały do ostrej jazdy.

Start

W Ptaszkowej zgodnie z nowymi zasadami, wystartowały dwa dystanse. O godzinie 11 na trasę ruszyło mega, a pół godziny później hobby, w którym zdecydowałem się wystartować. Do pokonania było 29 km i ponad 1000 metrów do góry. Od samego startu zdecydowałem się na ostre tempo. Na pierwszym podjeździe prowadziłem peleton, jednak kto miał zaatakować ten zaatakował. Szybko uciekło trzech zawodników, którzy jak się później okazało, między sobą walczyli o zwycięstwo.

Mimo intensywnych opadów w ostatnich dniach pierwszy dość długi podjazd był całkowicie przejezdny, a oznaki błota pojawiały się dopiero bliżej szczytu. Zjazd rozpocząłem w drugiej grupce, która ruszyła w pogoń za uciekinierami. Po trudnym techniczne zjeździe, pełnym błota i kamieni nadeszła kolej na zdecydowanie prostszą technicznie część trasy asfaltowo-szutrową. Tutaj zdecydowałem się na pierwszą selekcję grupy co spowodowało, że zostałem tylko ja i jeden zawodnik. Po odcinku asfaltowym skręcaliśmy z głównej drogi ponownie w las, na sekcję szutrowych podjazdów i zjazdów. Tutaj tez kończyła się wspólna trasa dla obydwóch dystansów.

Stół szwedzki

Ciekawe rozwiązanie zostało zastosowane na bufetach. Zakręcone butelki leżały na stole w pierwszej części podjazdu, następnie za kilkaset metrów znów mogliśmy natrafić na zgrzewki z wodą, a ostatni punkt uzupełnienia energii był za kolejne kilkaset metrów. Szkoda tylko że nie było możliwości chociaż poluzowania zakrętki przez obsługę co skutkowało męczeniem się z otwarciem zębami.

Niespodziewana końcówka

Po strefie bufetowej zdecydowałem się samotnie odjechać i jeszcze spróbować zmniejszyć dystans do uciekającej trójki. Nie spodziewałem się jednak jaka niespodzianka czeka mnie jeszcze w kolejnej części trasy. Dość mocno zmęczony miałem przed sobą jeszcze dwa dość błotniste podjazdy i krótkie, ale wymagające zjazdy. Co chwilę oglądając się za siebie czy nikt mnie nie goni dojeżdżam na metę bardzo przyjemnym finiszem po Centrum Sportów Zimowych w Ptaszkowej.

Jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że na mecie jak dotąd dotarło dwóch zawodników. Bardzo cieszył mnie ten fakt, bo po dwóch latach wracam na podium open. Jest to również pierwsze moje podium w barwach Hardej Hordy i to jeszcze na otwarcie sezonu z czego chyba najbardziej się cieszę. Moje zmagania z trasą trwały 1 h i 38 min. Jest to ponad 3 minuty więcej niż rok temu, co pokazuje, że warunki nie były zbyt łatwe.

Dobrze móc się znowu ścigać

Co do samej trasy to niektórzy mogą powiedzieć, że była nudna. Mi jednak nie przeszkadzała ilość szutru i asfaltu. Świetnie się na niej bawiłem, szczególnie na pierwszym zjeździe, a kryzys jaki zafundował mi ostatni podjazd jeszcze długo będę pamiętał. Wielkie gratulacje dla organizatora. Nie można mieć żadnych większych zastrzeżeń. Kwestią opinii indywidualnej są obostrzenia i jak kto do nich podchodzi, Cyklokarpaty na pewno biorą je bardzo poważnie za co też należy im się szacunek. Cieszę się z tego, że mogliśmy się spotkać znowu w wielkiej kolarskiej rodzinie oraz to, że mogłem spotkać członków Hardy na żywo w takim środowisku w jakim czujemy się najlepiej.

Zdjęcia: Cykolokarpaty

Komentowanie jest wyłączone.