MtbCrossMaraton Piekoszów. Relacja

Po co najmniej czterech latach przerwy wróciłem na świętokrzyskie szlaki. Zazwyczaj ograniczałem się tylko do Daleszyc, ponieważ wczesno-wiosenny termin dobrze wpasowywał się w przygotowanie do ścigania w prawdziwych górach. Trasa jednak nigdy nie satysfakcjonowała mnie w pełni i tak samo kategoryzowałem resztę edycji MtbCrossMaraton. Po minionym weekendzie wszystko wywróciło się do góry nogami…no zakochałem się w piekoszowskiej trasie!

Przepraszam za spóźnienie

Start oraz miasteczko zawodów zlokalizowane były przy Gminnym Ośrodku Kultury. Standardowa procedura – maska na twarz (safety first) i ruszamy po numer i pakiet startowy. Tłoku nawet nie ma, wręcz wygląda, że największa fala przed albo już za mną.

Oczywiście standardowe pytanie: Jaki dystans chce jechać? Co za pytanie?? Oczywiście, że Masters! I niestandardowa odpowiedź: No ale Masters już pojechało o 10…Chwila ciszy i pełna konsternacja, co w takiej sytuacji? Stan mojej dzietności nie kwalifikuje mnie przecież do startu w wyścigu z serii Family, do czego nawet sam organizator mnie nie zachęca. Zatem szybkie podpisy (nawet nie wiem co podpisywałem), zabieram numer, przebieranie, składanie roweru, kask na głowę i w drogę!

Jeszcze jedno zdanie odnośnie samego startu. Ze zdjęć wygląda, że wszystko odbyło się zgodnie ze standardem, choć mogło się trochę kurzyć.

Lassss

Po szybkim ustaleniu, w którym kierunku jechać w końcu jestem w trasie. Początek to szybkie gładkie szutry z fajnym piaskiem. Pachnie mi tu dobra trasa na przełaje. Dojeżdżam(y) do torów kolejowych, przejazd przez naturalny basen i w końcu zaczyna się konkretny teren. Jakoś tak to zapamiętałem, że prawdziwy fun zaczął się od momentu jak w lesie pojawiły się tajemnicze drewniane rzeźby. Nagle oczywista świętokrzyska trasa przerodziła się w coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Cała masa singli z krótkimi podjazdami, które zmieniały się w soczyste, techniczne zjazdy. Dużo zakrętów technicznych odcinków, kamienie, korzenie – zdecydowanie niczego trasie nie brakowało. Dodatkowo – nadspodziewanie sucho. Nic tylko jechać i cieszyć się jazdą. Bardzo spodobały mi się naturalne pumptracki, które potrafiły się ciągnąć chyba na odcinkach do 300 metrów. Natura gra z bikeremi do tej samej bramki!

Nie będę ostatni

Przed startem obiecałem organizatorom, że nie przyjadę ostatni. Dlatego od startu ruszyłem ostro i już po około godzinie jazdy poczułem w lesie charakterystyczny zapach płynu do prania ubrań sportowych. Zapach był coraz bardziej intensywny i już na szczycie kolejnego podjazdu spełniłem swoje obietnice. Jazda w pojedynkę pozwoliła mi też sprawdzić, jak trasa jest oznakowana. Nie mogłem liczyć na nikogo. Sam przemierzałem nieznane dla mnie tereny i trzeba przyznać, że oznakowanie było na 5+. Tylko w jednym miejscu musiałem nawrócić, ponieważ nie byłem pewny czy dobrze pojechałem na skrzyżowaniu. Możliwe, że straciłem na tym odcinku jakieś pięć minut…ale przecież nikt mnie nie gonił.

Uwaga na zjazdach

Pierwszy bufet przejechałem bez stopu, ale nawet nikt chyba do końca nie był przygotowany na tak późną wizytę. Trasa w dalszym ciągu urzekała mnie nowymi elementami. Zaczęła się pojawiać czerwona ziemia i można było odnieść wrażenie, że ścigamy się w jakimś egzotycznym kraju. Szybko też okazało się, że na trasie użyję nawet najlżejszych przełożeń, ponieważ niektóre podjazdy potrafiły trochę zmęczyć a o wyprowadzaniu roweru na co najmniej jednym z nich wstydzę się mocniej wspominać. Największa niespodzianka czekała mnie jednak na zjazdach. Bezczelnie pewny siebie podchodziłem do kolejnych z nich aż do momentu. Okazało się, że organizatorzy przygotowali kilka perełek i pobliskie lasy dość dobrze przeczesali w poszukiwaniu tego co najlepsze w MTB. Kilka takich niespodzianek szybko postawiło mnie do pionu i zacząłem częściej używać klamek hamulców. Trzeba uczciwie przyznać, że nawet dwa zjazdy postanowiłem sprowadzić.

Inny świat

Kolejny przejazd przez ten sam punkt bufetu oznaczał, że większą część trasy mam już za sobą. Dotankowanie, banan i 30 km do mety. Banan szybko mi się przypomniał na kolejnych naturalnych pumptrackach, bujało jak na łajbie. Nieprawdopodobnie suchy dotychczas teren nagle przerodził się w dolinę kilkuset jezior i już było niemal pewne – dzisiaj się ubrudzę. Zmęczenie narastało a grząski teren nie ułatwiał zadania. Na deser zostało jeszcze kilka ciekawych podjazdów a napęd coraz mocniej skąpany w błocie rozdrażniał trzaskami, piskami i ocieraniem. Organizatorzy przygotowali jeszcze kilka ciekawych przejazdów po naturalnych rockgardenach, które wymagały dobrej techniki i koncentracji.

Do mety

Trasa do mety prowadziła znanym ze startu odcinkiem, oczywiście w odwróconej kolejności. Trochę po trawach trochę po szutrze, obowiązkowa kąpiel w basenie pod przejazdem kolejowym i ciśniemy do mety. Od startu do mety trasa posiadała może w sumie kilometr asfaltu co pokazuje jak wielką pracę wykonali organizatorzy, żeby zrobić „trasę MTB” a nie tylko „trasę”. Na mecie czuje zmęczenie, ale o to chyba chodziło.

Nie spodziewałem się tak genialnej, urozmaiconej i wymagającej trasy. Nie wiem, czy jest możliwość wyciśnięcia więcej z okolicznych lasów, ale to co obecnie, spełnia w 100% moje oczekiwania, które zawsze koncentrowały się na jeździe w ciekawym terenie. Zastanawiałem się czy nie wystartować jeszcze w niedzielę na dystansie Fun, ale w zamian zareklamowałem trasę naszemu teamowiczowi: Andrzejowi Kruszcowi, który z niedowierzaniem słuchał, jak opowiadam o soczystości piekoszowskiej trasy. Andrzej uratował honor Hardej zajmując 6 miejsce Open i 3 w kategorii. Mój czas też nie był taki zły tylko to +30min na starcie trochę przytrzymało mnie w blokach startowych. Mobilizuje to jednak do rewanżu i powrotu na trasę, która na długo zapadnie mi w pamięć.

Dobrze z perspektywy kilku lat nieobecności na trasach MtbCrossMaraton, popatrzeć na wszystko świeżym okiem. Widać, że organizatorzy nie powielają schematów, które w dalekiej przeszłości już wypracowali. Trasy zgodnie z tym jakie informacje otrzymywałem od Hardych, przypominają wielką pętlę XC, na których nie znajdziemy co prawda kilkukilometrowych podjazdów, ale ich ilość i fakt, że trasa cały czas biegnie w terenie, wykończą niejednego. My takie podejście do ścigania wspieramy, opisujemy i reklamujemy najlepiej jak tylko jest to możliwe.

Wyniki: https://www.mtbcross.pl/strona/wyniki.html

Zdjęcia: MtbCrossMaraton

Komentowanie jest wyłączone.