Dare To Be Wierzchosławice. Relacja

Widmo końca sezonu maratonów MTB dość mocno zagląda nam w oczy. Za dużo tego ścigania w tym roku może nie było, ale jeszcze kilka miesięcy temu nawet taką dawkę bralibyśmy w ciemno. Tym razem zawitaliśmy do Wierzchosławic, które debiutowały w kalendarzu Dare To Be.

Coś nowego

Organizator przyzwyczaił nas, że trasy, które wyznacza są bardzo wymagające zarówno kondycyjnie jak i technicznie. Tym razem zafundował nam jednak coś całkiem nowego. Wiedzieliśmy, że będzie płasko i szybko. W pierwszym momencie pomyślałem „gdybym miał gravela…”. Góral jednak musiał mi wystarczyć i jak się później okazało, wcale to nie była taka zła, wymuszona decyzja.

Wyścig

Pierwsze kilkaset metrów to start honorowy za motocyklem po asfaltowej drodze. Następnie skręciliśmy w szutrową leśną drogę i zaczęło się prawdziwe ściganie. Niestety dla kilku osób, które jechały na czele wyścigu właśnie na gravelach, kamienie okazały się zbyt duże i ostre. Bardzo szybko łapali kapcie. Tempo od początku poszło dość mocne, ale mimo tego dopiero po około 15km spory peleton, który się utworzył na początku wyścigu zaczął się rozrywać. Na czele zostało około 25 kolarzy, którzy z biegiem kilometrów rozjechali się na poszczególne dystanse. A w między czasie kilku mocnych kolarzy próbowało urwać się z tej grupy. Reszta wiedziała co to oznacza i nie pozwoliła na żaden odjazd.

Takim sposobem na dystansie HALF, finisz rozegrał się w iście sprinterskim stylu. Siedmiu kolarzy wjechało na metę w odstępie 3 sekund a średnia prędkość wyniosła 33.7 km/h!

Dobra miejscówka

Najbardziej niebezpieczne na wyścigu okazały się nawroty, które następowały po bardzo szybkich prostych odcinkach. Zbyt duża prędkość i chwila nieuwagi skutkowały nieprzyjemnym szlifem po kamieniach, ale z drugiej strony zbyt asekuracyjna jazda groziła utratą kontaktu z czołówką wyścigu.

Piątka z plusem dla organizatorów za adres maratonu. Miejscówka gdzie usytuowano biuro i start zawodów jest wręcz idealna na taką imprezę. Duża polana na skraju lasu z dala od zabudowań z ogromnym paleniskiem, na którym można smażyć kiełbaski. Drewniana altana, ławeczki ze stołami, gdzie po wyścigu można było spokojnie usiąść i zjeść pyszną kasze z mięsem i ogórkiem. Również nieopodal znajdował się bufet z licznymi napojami, które organizator zapewnił dla wszystkich biorących udział w wyścigu, no i całkiem spory parking. Super miejsce na aktywne spędzenie weekendu i to nie tylko w formie zawodów.

Zdjęcia: Dare to Be

Komentowanie jest wyłączone.