Wakacyjna trylogia II. Gavia

Po dniu odpoczynku i rozchodzeniu zakwasów związanych z wyjazdem na Stelvio, przyszła pora na kolejnego olbrzyma. Gavia – nie mniej znana, nie mniej groźna, ale chyba z nieco gorszymi widokami. Można powiedzieć, że ma nieco gorszy marketing, ale trudnością nie ustępuję.

Uzależnienie?

Wyjazd na Stelvio nie był łątwy, ale ponad 20-kilometrowy zjazd okazał sie chyba nawet bardziej wymagający. Jeden dzień na nizinach w znacznie cieplejszym klimacie szybko pozwolił nam zapomnieć o wczorajszych trudach. Na Gavie nie jechaliśmy na siłę, żeby zaliczyć górę, bo przecież jesteśmy w okolicy i jeszcze przez przypadek wzieliśmy ze sobą rowery. Oboje chcieliśmy tam jechać, ponieważ pokonywanie tych wielkich przełęczy ma w sobie coś uzależniającego. Szybko zapomina się o tym, że przecież nie było łatwo, że zimno, a na zjeździe byłem na granicy hipotermii. Góre biorą jednak te PLUSY. Niepowtarzalne widoki, zwiedzanie wszystkimi zmysłami, no i satysfakcja z pokonania niezłego wzniesienia.

https://www.climbbybike.com/climb/Passo-Gavia/3133

Krótki rozjazd

Uzbrojeni w jeden bidon, jednego batona i zestaw dentek, ruszyliśmy z naszego ulubionego Edolo. Na rozgrzewkę, kilka kilometrów podjazdu, ale takiego którego nawet nie widać. 4% na szerokim asfalcie wśród wzniesień, mija jak przejażdżka po alejkach w parku. Po dojeździe do miejscowości Ponte di Legno, która okazała się niezłą bazą narciarską, jesteśmy na rozdrożu. Tutaj zaczyna się start w stronę równie słynnej przełęczy: Passo del Tornale, o czym informuje nas przydrożny drogowskaz. My jednak odbijamy w lewo w stronę słynnej Gavii.

Trochę serpentyn

Początek podjazdu zawsze jest wymagający, zwłaszcza jak wpadamy na niego po dłuższym odcinku, na którym kręciło się lekko i przyjemnie. Gavia miała w sobie coś tajemniczego. Odniosłem wrażenie jakbyśmy jechali tam, gdzie nikt już nie jedzie. Samochodów brak, kolarzy też próżno szukać. Tylko my i ta wielka góra, której tak naprawdę nawet jeszcze nie widać. Krajobraz zupełnie inny w stosunku do tego co zastaliśmy na podjeździe na Stelvio. Droga węższa, bardziej dzika, przez co jedzie się spokojniej, bez tej całej otoczki związanej z odgłosami samochodów i motorów.

Krajobraz zmiania się dopiero po dojechaniu do pierwszych i w zasadzie jedynych serpentyn na trasie. Tutaj wzniesienie jest już bardziej konkretne a teren bardziej zalesiony. Trzeba było się dobrze zmęczyc żeby płynnie przepchać napęd 1×10. Na otuchę przyszły nam krowy, które uzbrojone w dzwony dodawały otuchy na ciężkim kilkunasto procentowym odcinku.

Dłuuuga prosta

Po pokonaniu najtrudniejszej sekcji, dotarliśmy do odcinka z solidnie długą prostą. Przyczepiona do trawersu góry droga robi solidne wrażenie, ale pespektywa jak duzo jeszcze nam zostało do podjechania na pewno nie dodaje skrzydeł. Całe szczęście widoki z każdym kilometrem robią się bardziej spektakularne, zwłaszcza te które pozostawiliśmy za plecami. Przed nami ściana gór! Nachylenie góry na tym odcinku jest dość równe (7 – 9%), dzieki temu bardzo szybko można ustabilizować rytm jazdy a kolejne metry mijają, ale oczywiście nie w zawrotnym tempie.

Widze ciemność

Jadąc na Gavię wiedieliśmy, że lampki się przydadzą. Nie spodziewaliśmy się jednak, że tunel prowadzący na szczyt jest totalnie nieoświetlony. Dodatkowo był on na tyle długi, że zanim zabaczyliśmy jego koniec przez dobre kilka minut jechaliśmy jak z zamkniętymi oczami. W takiej ciemności nie sprawdzi się zwykła lamka, z której korzystam podczas nocnej jazdy po mieście. Tutaj potrzebna jest solidna lampa, żeby nie mieć wrażenia, że zaraz w coś wjedziemy. Ten odcinek najbardziej zapadł nam w pamięć i do dziś jak tylko o tym pomyslę, mam przed oczami właśnie tą najciemniejszą z ciemności i chęć pokonania jej jak najszybciej. Tylko podjazd i zmęczenie nie pozwalają na przyspieszenie. Normalnie kolarski nocny koszmar!

Finish

Po opuszczeniu tunelu, adrenalina trzymała juz do samej mety. Koncówka jest podobnie jak środek trasy bardziej wymagająca. Podjazd robi się bardziej stromy a zmęczenie 16 kilometrami podjazdu robi swoje. Na szczycie może nie ma jakiś spektakularnych widoków, ale spędziliśmy tam więcej czasu niż na Stelvio. Możliwe, że długo myśleliśmy jak pokonać tunel w drugą stronę, ale jak wiadomo, w dół jedzie się nieco szybciej.

Gavia to prawdziwa górska legenda. 17,3 km podjazdu, 1360m różnicy wzniesień i co najważniejsze – wyjazd aż na 2621m n.p.m. Po takiej dawce tlenu i emocji czas wracać nad Iseo i planować kolejne przygody.

Komentowanie jest wyłączone.