Puchar Świata MTB. Nove Mesto

Po ubiegłym roku trasę w Czechach znam nie mniej niż te, po których jeżdżę w swoich okolicach. To tutaj rok temu objawiły się nowe gwiazdy światowego XC: Loana Lecomte oraz Simon Adreassen, którzy sięgnęli dość niespodziewanie po pierwsze swoje triumfy w zawodach tak wysokiej rangi. W Nowym Mescie zawsze jest ciekawie!

Pierwsze dramaty

Oczywiście przedsmakiem niedzielnej rywalizacji było piątkowe ściganie o punkty oraz dobrą pozycję startową podczas wyścigu głównego. Tutaj mieliśmy już pierwsze dramaty. Dość szybko z rywalizacji kobiet wypadła Mistrzyni Świata: Pauline Ferrand Prevot. Upadek na śliskiej części trasy nie wyglądał groźnie, ale Francuzka dodała trochę dramaturgii i aktorstwa rodem z boisk piłkarskich. Znamy to już z tras CX gdzie dwa (lub trzy) lata temu podczas zderzenia z Jolandą Neff, również płaczu i dramatu było co nie miara. Wtedy skończyło się tak, że na ratunek ruszyła jej Szwajcarka, która jak ostatecznie się okazało, była dużo mocniej poturbowana niż Pauline…W piątek było podobnie – ból szybko minął a jedyny, który został to czwarta linia startowa w wyścigu głównym. Po raz kolejny świetny występ zaliczyła Heley Batten, która wygrała swoje pierwsze zawody Pucharu Świata, na razie tylko w wersji XCC, ale to wydaje się, że zmieni się szybciej niż później.

Wśród mężczyzn jak zwykle próby, sprawdzanie przeciwników, szukanie odpowiedniej prędkości na ostatniej prostej no i olbrzymie tempo. Oczywiście nie muszę wspominać, że we wszystkie te atrakcje najbardziej zamieszani byli Van der Poel oraz To Pidcock. Brakowało chyba tylko…Vouta Van Aerta. Myślę, że powinien pomyśleć nad urozmaiceniem swoich wyścigów. Ostatecznie to ta dwójka stoczyła ze sobą sprinterską batalię, wygraną przez Holendra. Wygrana jednak kosztowała go sporo sporo sił.

Trasa

Pętla w Czechach ma swoje mocne i słabe strony. Ta gorsza to na pewno szerokie szutrowe podjazdy, które są dobre w początkowej fazie wyścigu. Później wyglądają jak długi podjazd nudnego maratonu. Nie mniej dobrze na nich widać jak dużą siłą dysponują zawodnicy i z jaką prędkością pokonują takie wzniesienie. Jasną stroną trasy są z pewnością sekcje z korzeniami. Osobiście nie wyobrażam sobie jazdy na tej trasie na innym rowerze jak FS. Ciągła walka o trakcję to podstawowy element trasy w Novym Mescie. Wiśnią na torcie są sztywne podjazdy, które również do gładkich nie należą.

Kobiet na start

Od startu było wiadomo, że jeśli emocje związane z wygraną niedzielnej rywalizacji mają trwać dłużej niż jedno okrążenie, to nie można dopuścić na szybki odjazd Loany Lecomte. Chyba najbardziej zdawała sobie sprawę z tego Katey Courtney, ambitnie walcząca od samego startu. Założenia taktyczne a realizacja to jednak inne bajki. Łatwość z jaką Francuzka pokonuje podjazdy i sekcje techniczne trochę zawstydza, zwłaszcza jak na tym samym planie mamy zaginające się ze zmęczenia rywalki z TOP 10! Powagi sytuacji dodawały również statystyki przejazdu poszczególnych sekcji. Wygląda na to, że na początku sezonu nikt nie ma startu do Lecomte, która ewidentnie jeździ w innej (SWOJEJ) lidze.

Wspomniana wcześniej Courtney szybko wyeliminowała się z walki o czołowe miejsca. Najpierw uszkodzona klamka hamulca. Nie wiem, jak udało się ją wymienić poniżej dwóch godzin…mnie by to chyba tyle zajęło. Później jeszcze trochę jazdy bez powietrza w tylnym kole i ostatecznie 41 miejsce.

Ale jeśli już jesteśmy przy amerykankach, to kolejny świetny wyścig zaliczyła Heley Batten. Ostatecznie dojechała na drugim miejscu i widać, że obecnie to największa konkurentka dla młodej Francuzki. Z dobrej strony pokazała się również Australijka Rebecca Mcconnell. Cały wyścig jechała bardzo równo i z każdym okrążeniem coraz lepiej radziła sobie z trudami trasy. Ostatecznie kończąc rywalizację na trzecim miejscu przed Mistrzynią Świata PFP.

Włączają się do gry

Z dobrej strony pokazały się również zawodniczki Treka. Evie Richards (5) i mam nadzieję wracająca do świetnej dyspozycji Jolanda Neff (8). Szwajcarka trochę przepadła w pierwszej fazie wyścigu, ale widać było, że jest dobrze przygotowana kondycyjnie i systematycznie nadrabiała stracone minuty.

Być może już w Austrii świat dowie się więcej o możliwościach Celine del Carmen Alvarado. W niedziele zaczęła rywalizacje z 95 numerem startowym, kończąc ja ostatecznie na 32 miejscu. Holenderka nie radzi sobie najlepiej w tłoku i przypuszczam, że gdyby tylko startowała z pierwszej linii to możliwe, że byłaby w stanie ukończyć zawody w top 10. Na razie na to mocno pracuje.

Panowie na start

Oczekiwania przed niedzielnym wyścigiem były olbrzymie. Pidcock w końcu z pierwszej linii, MVdP…wiadomo, Schurter walczy o wyrównanie rekordu Abselona (wciąż), ubiegłoroczni zwycięscy Adreassen, Avancini i do tego jeszcze Koretzky i megamocny Flueckiger. Od startu żartów nie było a sporo różnic czasowych powstało już na pierwszym okrążeniu w technicznych sekcjach trasy. Również szybko okazało się, że wyrównanie rekordu Absalona trzeba odłożyć na inny termin. Czołówka najsilniejszych obecnie zawodników to MVdP, Pidcock i Mathias Flueckiger. To oni nadawali najmocniejsze tempo do momentu, kiedy Pidcock zdecydował się na jeszcze mocniejszy atak. Brytyjczyk wygląda niepozornie, ale siły to on ma a z techniką również jest nieźle. Szybko zbudował dużą przewagę nad rywalami, dla których została już tylko walka o niższe miejsca na podium.

Flueckiger widać było, że ma olbrzymią ochotę na objechanie Mathieu, ale za każdym razem konsekwencją ataku był drobny błąd, który ostatecznie powodował utratę przewagi. Każda wygrana taka mała bitewka jeszcze bardziej podbudowywała Van der Poela. Ostatecznie to on zajął drugie miejsce a Szwajcar musiał cieszyć się z najniższego stopnia podium.

Po raz kolejny świetnie pojechał Alan Hatherly. Ponownie okazał się być najlepszym z teamu Cannondale. Widać, że jest w bardzo dobrej formie i w dalszej części sezonu może być groźnym rywalem dla najmocniejszych obecnie zawodników.

Podsumowanie startu w Czechach Teamu Orbea

Mocny Kross

Największa niespodzianka to jednak znakomite miejsce Bartka Wawaka. Dwunasty na mecie a za swoimi plecami zostawił wielkie nazwiska ze zwyciezcą rywalizacji w Albstadt włącznie. Polak pojechał świetne zawody i systematycznie piął się w górę w klasyfikacji generalnej. To pokazuje, że jest w dobrym gazie i jeśli tylko nie straci dużo w pierwszej fazie wyścigu, to jest on w stanie rywalizować z najlepszymi. Ogólnie to był bardzo udany weekend dla męskiej części teamu Krossa, ponieważ Ondrej Cink również skończył zawody na dobrym czwartym miejscu. Warty podkreślenia jest fakt, że w końcu obydwoje jechali na fulach co oczywiście w przypadku Czecha nie jest wielką niespodzianką.

Na najbliższe zawody trzeba będzie poczekać nieco dłużej a areną kolejnych zmagań będzie dobrze znane z ubiegłorocznych Mistrzostw Świata Leogang.

Komentowanie jest wyłączone.