Rithey Superlogic Grips

Przez kilka dobrych lat wyborem numer jeden do mojego górala były chwyty Esi Chunky. Sprawdzały się one wyśmienicie a jedyną wadą była konieczność corocznej wymiany na nowe. Coraz bardziej dawało mi to do myslenia, ponieważ w moim drugim rowerze wciąż świetnie się trzymały Ritheye WSC a przecież na tym rowerze robie rocznie jeszcze więcej kilometrów.

Proof of concept

Postanowienie zmiany i udowodnienia całemu światu, że sa jeszcze dobre i wytrzymałe gripy było olbrzymie. Wybór padł na najwyższy model Ritheya, który robi wrażenie zwłaszcza masą – 10 gramów! Gripy występują w kolorze szarym a zewnętrzna konstrukcja posiada charakterystyczny ośmiokąt. Wszystko wygląda wzorowo i bardzo profesjonalnie – widać, że jest to wersja RaceReady.

Problemy zaczęły się przy ich zakładaniu. Zazwyczaj wszystkie gripy zakładam w ten sam sprawdzony sposób. Trochę płynu do mycia naczyń odrobina wody i wszystko zaczyna pasować. Zdejmowanie tych Ritheya (drugi rower) również jest możliwe, wystarczy lekki zastrzyk z wody i rączki schodzą gładko. Tutaj już tak łatwo nie było i do dziś nie wiem gdzie popełniłem błąd. W rezultacie męczarnie trwały blisko godzinę, podczas której spaliłem więcej kalorii niż w trakcie jazdy w terenie.

Wciąż testujemy

Zmianę w stosunku do Esi czuć od razu. Rączki mają mniejszą średnicę, sprawiają wrażenie jakby były przystosowane pod mniejsze dłonie. Prawdopodobnie jest to kwestia przyzwyczajenia, którego do tej pory nie osiągnąłem. Ale to nie jest największym problemem. Superlogic są wykonane z pianki, która świetnie leży w dłoni jest delikatna i sprawia wrażenie również bardziej przewiewnej. Podczas pierwszych jazd nie działała tak jakbym tego oczekiwał. Dłonie (w rękawiczkach) wyraźnie ślizgały się na chwytach, co nie dawało pełnej kontroli nad rowerem. Jako, że wraz ze zmianą rączek nastąpiła zmiana rękawiczek, musiałem to skonfrontować z chwytami Esi. No i tak…tam jest idealna trakcja, której w Ritheyach jak na teraz próżno szukać.

Zmiana na lepsze przyszła dopiero po pewnym czasie. Przypuszczam, że pierwsza warstwa chwytów się lekko starła, dzięki czemu w końcu uzyskałem większą kontrolę nad kierownicą. Wciąż nie jest to układ perfekcyjny, ale w stosunku do pierwszych jazd zmiana jest olbrzymia. Zauważyłem również, że gripy zaczęły się bardziej odkształcać. Widać na nich wyraźny zarys moich dłoni, a powieszony na kilka godzin lekki kask zostawił na nich wgniecenie – na szczęście nie na stałe. To trochę daje do myślenia w kontekście wytrzymałości, której szukałem przy wymianie nietrwałych Esi.

Podsumowanie

Myślałem, że moja cierpliwość do Ritheyów skończy się szybciej niż do jakiegokolwiek innego komponentu. Nie do końca podobała mi się sytuacja, w której tracę dodatkową energie na to, żeby utrzymać rower na niezbyt wymagających i znanych mi doskonale odcinkach. Najbardziej obawiałem się długich zjazdów i już wyobrażałem sobie jak na nich tracę kontrolę z niezbyt pewnym chwytem. Gripy jednak wybroniły się z mocnej defensywy. Teraz potrzeba tylko czasu na to, żeby sprawdzić jaki stan techniczny zaprezentują po sezonie i czy eksperyment był warty poświęcenia czasu i większych w stosunku do ESI pieniędzy.

Komentowanie jest wyłączone.