MtbCrossMaraton Morawica. Relacja

Niedziela, to czas na kolejną edycję w świętokrzyskich terenach – MtbCrossMataron nr 3. Po ostatnich problemach zdrowotnych w Piekoszowie i w konsekwencji nienajlepszym miejscu na mecie, czuje olbrzymi głód wzięcia rewanżu. Kompletnie nie znam terenu, ale wiem, że będzie płasko, kręto i szybko.

Już ataki?

Pogoda idealna – nie tak gorąco jak w krakowskim piekiełku, ale ciepło. Dystans 43 km i 400 up, czyli coś co mój licznik bardzo rzadko widzi. Start długo rozprowadzany po szosach Morawicy a później od razu mocny atak. Trzymam się samego początku peletonu wiedząc, że przed nami sporo krętych łąk i kolein. Po pierwszym mocniejszym wzniesieniu zostaje nas 6-8 osób. Potem kolejny atak kogoś z czołówki i zostaje nas już tylko czwórka, selekcja trwa w najlepsze. Nie wiem co się dzieje ze mną, ponieważ nigdy nie spoglądam do tyłu, ale na mocnych nawrotkach nikogo nie widać. Jedziemy mocno we czterech, zmieniając się od czasu do czasu.

Malownicze świętokrzyskie

Po drodze kozackie trawersy przez las. Wszystko fajnie szybko i kręto. Dokładnie do tego przyzwyczaił nas już MtbCrossMaraton, tylko w odróżnieniu do poprzednich edycji, faktycznie jakby mniej tych górek. Po drodze jednak dojeżdżamy do najfajniejszego podjazdu, który okazał się… dosyć płaski i szybki, ale zaraz za nim chyba wisienka tego wyścigu – czyli ostry, stromy zjazd między drzewami. Tutaj zbyt rozpędzony nie mieszczę się w slalomie między drzewami, ale nic się nie dzieje, na wypłaszczeniu doganiam ekipę.

Połówka

Mamy polowe trasy około 20 km, wtedy nabieram tempa i wskakuje na pierwszą pozycje i tak już jadę przez kolejne 15 km, albo dłużej, do momentu aż napotykam pierwszą niespodziankę. Zza zakrętu widzę jakąś głęboką wodę, staw. Cokolwiek to było nie wyglądało na drogę rowerową. Chwila konsternacji i poszukiwania właściwej drogi, no i jest – strzałka! Przed nami most albo jego szkielet, bez możliwości przejechania! Nawracam a razem ze mną kolega z Metrobikes, który jechał za mną i chyba wybraliśmy złe strzałki. Przed nami pozostałe dwie osoby, które poprawnie odczytały trasę i są już daleko na horyzoncie. Kolega widzę próbuje przejechać – ale jego rower zaczyna szybko znikać w tej wodzie. Zimna kalkulacja zysków i strat i wynik: stwierdzam, że już lepiej schłodzić nogi. Łapie rower na ramie i biegnę jak szybko się da.

Tylko zwycięstwo

Takie sytuację zawsze podnoszą ciśnienie, ale też wyzwalają nowe pokłady energii.  Gonię chłopaków, szybko poszło i jedziemy razem we trzech. Zbieram siły na koniec i w konsekwencji atakuje na ostatnim podjeździe. Po drodze mijamy jakieś bardzo zalane tereny, widać tutaj też trochę popadało. Błoto całkowicie zachlapują mi okulary, które staram się oczyścić wodą z bidonu, co nie przynosi niestety pożądanych korzyści. Jednak oddalam się po omacku i kręcę, ile sił w nogach. Przez moje matowe okulary wydaje się, że jadę sam. Przed metą pojawiają się jeszcze schody… i to dosłownie, na których zostaje przyblokowany przez kogoś z dystansu hobby. Próbuję jechać po schodach, ale nic z tego. W tym czasie jak błyskawica pojawia się ktoś za mną i bokiem mnie mija. A przed nami parę metrów i meta…1 sekunda straty i wjeżdżam drugi…

Trasa fajna, szybka, kręta. Sporo piasków i miękkich terenów. Wszystko fajnie poza elementami, których totalnie się nie spodziewałem: schodami i tą przeprawą przez wysokie wody. Wygrana była na wyciągnięcie ręki więc niedosyt musi być. No to w Bodzentynie trzeba będzie wziąć rewanż…

Zdjęcia: MtbCrossMaraton

Komentowanie jest wyłączone.