Tokio 2020/1

Nietypowe pięć lat czekania a kilka dni po starcie tej największej dla sportowców imprezy, jesteśmy już po wszystkich emocjach związanych z kolarstwem. Czekać było warto, ponieważ jak zwykle sporo się działo, nie zabrakło niespodzianek i nie przez przypadek mówi się, że impreza tej rangi rządzi się swoimi prawami. Na pocieszenie…kolejna tak wielka impreza już za trzy lata.

Poszukiwanie formy

Zaczniemy zgodnie z programem, czyli od wyścigu mężczyzn. Tutaj faworytów było kilku, ale nie sposób było określić aktualną formę np. Henriqua Avanciniego, który zrezygnował z dwóch poprzednich Pucharów Świata w poszukiwaniu lepszej formy. Również dyspozycja Mathieu Van der Poela była niepewna. Jeszcze przed samą olimpiadą zaliczył on ambitny start w Tour de France. Tam przez kilka dni jechał na żółto. Później, przed największymi górami zrezygnował, zapewne chcąc spokojnie przygotować się właśnie na ściganie w Tokio. Również forma Thomasa Pidcocka była niepewna. Po sukcesie w Novym Mescie już tak kolorowo nie było. Słabsze występy oraz kontuzja na niewiele dni przed olimpiadą.

Za pewniaków do walki o medal należało uważać Szwajcarów. Zawsze ambitnego Nino Schurtera, który pomimo słabszych wyników, do których nas przyzwyczaił przez wiele minionych lat, zawsze jest groźny, zwłaszcza na takiej imprezie. Jego kolega z reprezentacji Lucas Fluckiger, to w tym sezonie najmocniejszy i najrówniej jeżdżący zawodnik – murowany kandydat do medalu!

Trudna ta trasa

Nie sposób nie wspomnieć o trasie, która jak na standardy olimpijskie była najtrudniejsza jaką kiedykolwiek widziałem. Zazwyczaj te olimpijskie są najeżone sztucznymi przeszkodami, które wyglądają groźnie, ale nie sprawiają problemów technicznych. Ta była z najwyższej ligi. Podjazdy strome…nawet bardzo! Dodatkowo nie brakowało na nich ciasnych nawrotów. Zjazdy również ambitne, strome, ze sporymi dropami, miejscami bardzo szybkie, ale również wymagające dobrej techniki. Było na co patrzeć i praktycznie każdy fragment był bardzo ciekawy i selektywny. W wyścigu mężczyzn dodatkowym utrudnieniem było suche błoto. Niejeden miał z nim problemy, nawet wielki Nino był na granicy poważnej wywrotki. W wyścigu kobiet warunki były już inne. Więcej trakcji, ale były też miejsca zaklejające bieżnik w oponach, co przy takiej stromiźnie na podjazdach dawało w kość.

Wyścig

Od startu najmocniej jechał Avancini i to on głównie nadawał wysokie tempo rywalizacji. Show skradł mu MVdP, który już na pierwszej rundzie zasadniczej zaliczył niebezpieczny lot przez kierownice w stylu „Friday Fails”, na największym na trasie dropie. Ten element trasy zmieniał się kilkukrotnie i łatwiejsza jego forma posiadała drewnianą kładkę. Mathieu zakładał właśnie taką formę zjazdu z przeszkody, co w rezultacie skończyło się pionowym lądowaniem na przednim kole i końcem marzeń o medalu. Teorii spiskowych wokół tego fragmentu trasy było wiele, ale uczciwie trzeba przyznać, że tylko MVdP nie znał aktualnej formy trasy.

Dużo szczęścia w całym zdarzeniu miał Pidcock, który jechał bezpośrednio za Holendrem i naprawdę niewiele brakowało, żeby doszło tam do dużo większej kraksy. Brytyjczyk szybko zrozumiał, że jazda na dalszych pozycjach to ryzykowna gra i zaatakował. Wysokie tempo byli w stanie utrzymać tylko Szwajcarzy: Schurter oraz Fluckiger. Wyglądało na to, że to oni powalczą o trzy pierwsze miejsca gwarantujące olimpijski medal.

Atak Pidcocka

Pidcock nie miał zamiaru czekać z atakami do ostatniej rundy. Zaczął nadawać jeszcze mocniejsze tempo a jest on zarówno świetny na stromych podjazdach jak i technicznych zjazdach. Pierwszy skapitulował Nino. Fluckiger walczył, ale również dla niego warunki narzucone przez Pidcocka były poza jego aktualnymi możliwościami. Długo jednak różnica między tą dwójką była niewielka i wszystko jeszcze mogło się wydarzyć.

Dopiero na dwóch ostatnich rundach, Pidcock wypracował większą przewagę, która pozwoliła mu na zdobycie złota w Tokio. Drugi na mecie Fluckiger dał z siebie wszystko i pojechał bezbłędnie, do tego zdążył nas już w tym sezonie przyzwyczaić. Na olimpiadzie starczyło to na srebro, ale nie zmienia to faktu, że jest on w tym sezonie najrówniej jeżdżącym zawodnikiem, który zawsze walczy o wygraną.

Walka o brąz

Za dwójką najlepszych zawodników w Tokio również działo się sporo, ale było również trochę taktyki i oglądania się na przeciwników. W walkę zaangażowani byli głównie: Schurter, Koretzky, Valero Serrano oraz Nowozelandczyk Cooper. Najbardziej konkretny w tym wszystkim okazał się jadący nieco z tyłu Ondej Cink i wydawało się, że jest na najlepszej drodze po medal. Prawdopodobnie Czech na jednym z dropów mocno dobił tylną oponę, która zupełnie wypadła z obręczy i o dalszej jeździe nawet w poszukiwaniu pomocy serwisowej, nie było mowy. Wielka szkoda, ponieważ jest on również w tym sezonie jedną z jaśniejszych postaci na trasach XC i zawsze zostawia na nich sporo zdrowia.

Ostatecznie największą moc zachował…Hiszpan. David Valero Serrano sprawił jednocześnie największą sensację, ponieważ patrząc z perspektywy całego sezonu to był zdecydowanie jego najlepszy wynik. Objechać tak doświadczonych graczy jak Schurter to też wyczyn sporego kalibru. Wielkie brawa, ale jednocześnie szkoda Szwajcara, dla którego była to prawdopodobnie ostatnia olimpiada w karierze.

Po raz kolejny znakomity występ zaliczył Rumun Vlad Dascalu, zajmując siódme miejsce. 24 latek jeździ w tym sezonie wyśmienicie i w przyszłym sezonie może mocno namieszać na czołowych miejscach. Nie pomogły niestety indywidualne przygotowania Avanciniemu. Pojechał na swoim tegorocznym poziomie i ostatecznie ukończył zawody na 13 miejscu. Nasz jedyny zawodnik – Bartek Wawak, ukończył rywalizację na 19 pozycji.

Start kobiet

To miał być Francuski wyścig. Bezbłędna w tym sezonie Loana Lecomte oraz coraz mocniejsza Pauline Ferrand Prevot. To one miały powalczyć o złoto w Tokio. Do grona faworytek należało dodać jeszcze Evie Richards oraz broniącą tytułu i dobrze prezentująca się przed Tokio – Jenny Rissveds.

Od startu wyraźnie było widać, że przewidywania się sprawdziły. Trasa na pierwszej rundzie sprawiała zawodniczkom sporo trudności ze względu na stromiznę i śliski teren. Od startu mocno pojechały Francuzki, Jolanda Neff oraz młoda Austriaczka Laura Stigger. Laura to jedyna zawodniczka, która ostatecznie nie dojechała do mety. Zdecydowanie trasa ją pokonała i z trudem była w stanie wziąć normalny oddech.

Ze względu na bardzo techniczny teren, błędów od startu było sporo co skutkowało wieloma zmianami na czołowych lokatach. Najszybciej trasę zrozumiała Jolanda Neff. Nie powinno to też dziwić, ponieważ jej wysoka kadencja na podjazdach idealnie sprawdzała się na tak nieprzewidywalnym terenie, a trudne zjazdy to dla niej bułka z masłem.

Szwajcarska moc

Największą presję na Jolandę wywierały jej kolerzanki z kadry: Sina Frei oraz Linda Idergand. Mocno jechała również Evie Richards oraz często popełniająca błędy PFP. Niespodziewanie słabo jechała Lecomte, dla której była to w tym sezonie pierwsza taka sytuacja, że nie prowadziła w wyścigu. Młoda Francuzka również popełniała błędy, co wielokrotnie wybijało ją z rytmu i traciła cenny czas. Nieźle prezentowały się również dwie Holenderki: Terpstra oraz Tauber.

Jolanda jechała najbardziej równo, co dawało jej spora przewagę nad rywalkami i popełniała ona najmniej błędów. Najbardziej groźną sytuację zaliczyła w pierwszej fazie wyścigu a zdarzenie wyglądało dość podobnie do kraksy MVdP, z tą różnicą, że Neff wyszła z tego bez wywrotki…respekt!

Przewaga Neff ustabilizowała się na poziomie minuty co dawało jej sporą przewagę w spokojnej, ale szybkiej jeździe na trudnych technicznie sekcjach. Nie popełniała błędów i zasłużenie sięgnęła po olimpijskie złoto.

Za plecami Jolandy trwała Szwajcarska walka o srebro i brąz, z której ostatecznie zwycięsko wyszła młodsza Sina Frei. Szwajcarzy podczas tej olimpiady dali prawdziwy pokaz mocy i nie mniej silna w XC Francja, mogła na to wszystko tylko popatrzyć z zazdrością. Brak medalu olimpijskiego to dla nich spora porażka.

Blanka Kata Vas

Niejednokrotnie wspominałem już o 19 letniej Węgierce w kontekście zawodów CX. To talent sporego kalibru podobnie jak nieobecna na olimpiadzie Celine Del Carmen Alvarado. Blanka ukończyła olimpijskie zmagania na 4 miejscu a startowała podobnie jak Pidcock z ostatniej linii. Dysponuje ona dużą mocą, którą niejednokrotnie zaprezentowała w błotnej rywalizacji a zwłaszcza na podjazdach. W Tokio systematycznie pięła się w klasyfikacji, co pozwoliło jej zająć właśnie tak wysokie miejsce – to olbrzymi sukces i mam nadzieję, że dzięki temu zacznie się ona pojawiać regularnie na trasach Pucharu Świata.

Dzięki Maja

Tokio to ostatnia tak wielka impreza dla kilku zawodników i zawodniczek. Z naszego punktu widzenia to ostatni występ Mai Włoszczowskiej, czyli inspiracji dla kilku pokoleń kolarzy górskich w Polsce. Osobiście śledzę jej karierę od samego początku i na te wszystkie lata można popatrzeć tylko z zazdrością i wielkim respektem. Na światowym poziomie osiągnęła bardzo dużo i co ważne, nigdy się nie poddawała. Wielkie brawa!!!

Komentowanie jest wyłączone.