MtbCrossMaraton Bodzentyn. Relacja

Trzymając się założeń z początku sezonu w dalszym ciągu staram się odwiedzać trasy MtbCrossMaraton. Nadal trzyma mnie zachwyt nad zeszłoroczną trasą w Piekoszowie a tegoroczna edycja tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że na tzw. ŚLR warto się wybrać. Tym razem czekał mnie debiut, ponieważ Bodzentyn to dla mnie ziemia nieznana.

Trochę matematyki

Oczywiście zanim wybrałem się do Bodzentyna musiałem sprawdzić statystyki. Nie ukrywam, że chyba wolałbym tam jechać na najdłuższym dystansie, ponieważ 1400 metrów pionu to więcej niż 800. Matematyki nie oszukasz! Moją decyzję o starcie na dystansie Fan, wymusił jednak wybór z wcześniejszej edycji. Mapa również wyglądała ok, ponieważ 90% trasy przysłaniały tereny zielone a jedyne co nie dawało mi zasnąć, to długa czterokilometrowa prosta. Takich atrakcji to ja nie lubię. Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że pomimo długiego dojazdu z Krakowa w Bodzentynie warto się zjawić, zwłaszcza że w kolejne dni o słońcu można będzie tylko pomarzyć. Na to byłem przygotowany już dużo wcześniej, w końcu poniedziałek jest moim pierwszym dniem urlopu!

Byle do lasu

Start zawodów to ścisłe centrum Bodzentyna. Jak zwykle na trasę ruszaliśmy o 10:30 oraz 11:00 a wszystko było zsynchronizowane długością kazania w pobliskiej parafii. Pod ścisłą eskortą ruszyliśmy wąskimi uliczkami w stronę lasów. Na dojeździe widoczność miejscami sięgała dwóch metrów a po opuszczeniu polnych dróg wyglądałem już jak po przeżyciu burzy piaskowej. Trochę szerokiego asfaltu i na pełnym gazie wjeżdżamy w wąwóz, który zaczyna nasze leśne zmagania.

Kraina pięciu jezior

Wąwóz był chyba dość kluczową częścią trasy. Tuż za mną lub nawet obok mnie doszło do pierwszych zgrzytów i wywrotek, które przy takim ukształtowaniu terenu zapewne zupełnie zablokowały resztę stawki. Została nas szóstka a wszystko to na szóstym kilometrze…

Dalsza część trasy to wymarzone warunki do jazdy MTB. Na podjazdach czułem moc i tam udawało mi się wygenerować lekki dystans nad reszta stawki. Wszystko zaczęło się psuć po pierwszej wizycie w rozlewisku. Musze zapamiętać na przyszły rok, żeby jechać tam prawą stroną. Ta lewa okazała się być błotem po kolana, z którego już samo wyjście było niezłym wyzwaniem. Później zaliczyłem kilka przestrzelonych ciasnych zakrętów między drzewami oraz kilka innych wizyt w drobnych jeziorkach. Prawdę mówiąc, na pięć dostępnych…chyba odwiedziłem wszystkie. Starałem się jechać na pełnej koncentracji, ale wyszło jak zwykle. Chciałbym znać lepiej tę trasę i myślę, że wtedy pokonałbym ją 15 minut szybciej.

Zemsta!

Po świetnym połowie trasy w końcu dojechaliśmy do spędzającego sen z moich powiek prostego odcinka trasy. Faktycznie prosta po horyzont, ale przynajmniej w lesie. Szeroko a nawierzchnia ułożona z pionowo ustawionych kamieni. Swoją drogą, ktoś musiał się kiedyś przy tym mocno napracować. Im dalej tym zmęczenie tym odcinkiem narastało a nawierzchnia coraz bardziej dawała po kościach. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że z każdym metrem była bardziej wyboista. Ograniczenie do 15 km/h z początku drogi nie było przesadą. Moim osobistym zdaniem ten fragment to kolejny odcinek w serialu wojennym pomiędzy kierowcami samochodów a rowerzystami. Tym razem się zemścili!

Walka do końca

Opuszczając wyboistą prosta przypomniałem sobie cały tygodniowy jadłospis. Wjazd do lasu to prawdziwa ulga i powolne dochodzenie do normalności. Przed nami zostało jeszcze około 7 kilometrów dobrego terenu. Ta część trasy była już bardziej dzika i miejscami wyznaczona specjalnie na potrzeby maratonu. Było wąsko, ciasno i nawet udało się znaleźć trochę kamieni w połączeniu z dość stromym zjazdem. Jakbym mieszkał w okolicy, to z całą pewnością często odwiedzałbym tą część lasu. Podczas zawodów było tam zdecydowanie zbyt dużo rowerów na metr kwadratowy ścieżki, przez co jazda szła nie tak płynnie jak wcześniej.

Dojazd na metę to po raz kolejny polne drogi, na których już jakby mniej się kurzyło a na deser lekki, asfaltowy podjazd i meta. Mojej koncentracji wystarczyło tego dnia na 4 miejsce open, co pod nieobecność naszego etatowego wygrywa Andrzeja, jest słabym wynikiem. Dla mnie jest to prawdopodobnie najlepszym wynik na MtbCrossMaraton, choć tych startów na konie jeszcze nie mam zbyt wiele. Wiem, że niedzielny wynik powinien być dużo lepszy i chyba w końcu trzeba się wziąć w garść na kolejnych edycjach.

Naprawdę Bodzentyn to świetna lokalizacja na zawody a organizatorzy po raz kolejny wycisnęli esencję z terenu. Strzałek na trasie było tak dużo, że myślałem, że to gra w podchody. W dodatku większość była jeszcze w dobrym kierunku. Bodzentyn to kolejna lokalizacja, na której postawię chorągiewkę „do odwiedzenia” z notatką…jedź prawą stroną!

Wyniki znajdziecie tutaj: https://www.mtbcross.pl/strona/wyniki.html

Zdjęcia: MtbCrossMaraton

Komentowanie jest wyłączone.