Ochotnica 4 Towers. Jeszcze czuje zmęczenie

Minęło już trochę czasu, od kiedy udało mi się spełnić moje rowerowe marzenie. Start w etapówce zawsze był czymś co uważam każdy raz w życiu powinien spróbować. Ja Ochotnicę 4 Towers wytypowałem już od pierwszej edycji, tylko zawsze coś stało na przeszkodzie. Najpierw bałem się liczb i nie byłem gotowy na takie wyzwanie, później przełożona edycja, czy pandemia. Ale jest…w tym roku udało się!

Trochę nowości

Tegoroczna edycja przeszła lekką aktualizację. Zrezygnowano z najdłuższego dystansu HELL, a w jego miejsce powstało wydarzenie dla największych wariatów. ,,4 Towers in One Day”, czyli 105km walki z gorczańskimi i beskidzkimi podjazdami. Zdobycie dosłownie każdej wieży po kolei Lubań, Koziarz, Gorc i Magurki, co dało 4500 m przewyższeń! Pozostali uczestnicy mieli do wyboru dystans FUN, gdzie zawodnicy mieli do przejechania ok. 95 km z prawie 4200 metrów przewyższenia oraz HARD – 165 km i 7500 metrów w pionie. Zmianom uległy również same etapy.

We dwójkę raźniej

Cały wyścig zdecydowałem się przejechać wspólnie z moim klubowym kolegą – Arturem. To on namówił mnie na dystans Hard. Stwierdziliśmy, że idziemy na całość!

3…2…1…START!

Od tych słów nasza przygoda rozpoczęła się na całego. Pierwszego dnia czekała nas jazda indywidualna na czas, podczas której zdobywaliśmy Koziarz 943m.n.p.m. Miałem to szczęście, że to akurat ja startowałem jako pierwszy mężczyzna na trasę 11 km i 700 m. Na etap ruszam w asyście słońca (które bardzo cieszy w perspektywie tego co nas czeka w najbliższych dniach) oraz dość wysokiej temperatury. Etap jechałem lekko asekuracyjnie, nawet trochę za bardzo, bo nagle zza zakrętu pokazała mi się meta, a w mojej głowie pytanie „TO JUŻ KONIEC???”. Nie ukrywam, że ten etap na nowo rozbudził moją miłość do kolarstwa i tych gór. Zapomniałem już, że palce mogą boleć na zjazdach. Naładowany pozytywną energią wracam do domku ogarnąć sprzęt, a następnie jedziemy na dekorację i ognisko integracyjne

Nie ma złej pogody na rower, ale czy na pewno?

Gdyby ten etap był trzecim lub czwartym, to pewnie bym nie ukończył tego wyścigu. Na szczęście drugi etap był drugim etapem i równo o 11:00 ruszamy na trasę 54,5 km i 2340 m. Dziś atakujemy Magurki 1108 m.n.p.m. i jedyne co przeszkadza nam tego dnia to padający deszcz. Ale jak to mówią: najtrudniej wystartować…i tak też było. Po minucie byłem już tak mokry, że było mi wszystko jedno. Cały etap to ciągła walka ze sobą, momenty lepsze i gorsze. Nie umiem tylko wytłumaczyć dlaczego mimo wszystko czerpałem tego dnia tak ogromną przyjemność z jazdy. Chyba jestem tą osobą, która uwielbia ściganie w górach w deszczu w ciepłe dni. Cała atmosfera popsuła się tylko na ostatnim zjeździe, kiedy na mocno kamienistym odcinku bardzo wycieńczony już czterogodzinną walką obrywam ulewą tak mocną, że widoczność sięga maks. 2 metrów w przód.

„Mówię ci, wypada się w nocy i nie będzie padało na etapie…”

Tak motywowaliśmy się żeby stanąć tego dnia na starcie. Bardzo obolały, do tego stopnia, że ciężko było mi wsiąść na rower, patrzę w niebo i myślę, czy dziś podczas zdobywania Gorca 1228m.n.p.m. zleje nas, czy nie. Do przejechania 51,5 km i 2370 metrów w pionie. No i nie zlało, bo słońce wyszło w momencie pierwszego zgubienia trasy, czyli jakoś 2km od startu, ale o tym w ostatnim akapicie. Na starcie usłyszałem, że to właśnie trzeci etap przynosi najwięcej kryzysów i tak też było.

Umówiłem się sam ze sobą, że nie będę prowadził roweru na odcinkach asfaltowych. Uwierzcie było to niezwykle ciężkie, bo niektóre miały nachylenie 27-29%. W jednym momencie nałożyło się już zmęczenie, przestał działać mi Garmin, odkręciła mi się manetka, a mój multitool, akurat nie miał takiego torxa. Do tego nie miałem okularów przeciwsłonecznych, bo przecież miało padać. Na dobicie zaliczyłem potężną glebę na kamienie i wtedy poleciały mi pierwsze łzy na tym wyścigu. Garmina chciałem wyrzucić, a rowerem zjechać już do domku.

Jedynie widoki wynagrodziły mi ten kryzys, a sama trasa pod Gorcem w okolicach bazy namiotowej, która została mi na koniec do przejechania, to chyba moja ulubiona część Gorców, więc mogę tam wracać bez końca i to chyba tylko to zmotywowało mnie do dalszej jazdy. Znowu ponad 4 godziny jazdy, ale udało się dojechać na metę, a tam czekało na mnie duuużo smakowitych rzeczy. Tego dnia postanowiliśmy jeszcze zjeść kolację w plenerze nad rzeką, jak prawdziwi biwakowicze. Klimat Ochotnicy jest do tego stworzony.

Jeszcze tylko jeden…

No i został nam ostatni etap – Lubań 1211m.n.p.m. (paradoksalnie trasa składała się z trzech podjazdów pod ten szczyt od różnych stron). Cel na dziś był jeden – dojechać bez defektów 49,5 km i 2200 m. Nie miałem już o co walczyć w klasyfikacji generalnej, a nawet jakbym miał to nie byłem już w stanie. Podjazd rozpoczął się praktycznie od startu, a ja nie mogłem jechać ze zmęczenia. Dziś wystartowaliśmy razem z dystansem FUN, spadłem gdzieś na sam koniec stawki, bardzo powoli wchodząc na wyższe obroty. Jak już udało mi się wytoczyć na górę, czekało mnie 11km zjazdu, który zjechałem jak „trzepak” bardzo asekuracyjnie, tak by nic sobie nie zrobić. Drugi podjazd bardzo przyjemny, a zjazd, który prowadził na górę Wdżar w Kluszkowcach przywołał moje wszystkie wspomnienia związane z tym miejscem jeszcze z czasów Cyklokarpat.

Nie ukrywam, wtedy poczułem się naprawdę szczęśliwy z całej przygody. Wiedziałem, że już nic nie może się stać, gdy zaraz znajdę się po właściwej stronie pasma i nawet w razie defektu dobiegnę do mety. Czekał mnie jeszcze podjazd, który również pamiętałem z czasów młodzieńczych początków (już bardzo nie miałem sił jechać, ale to nie miało wtedy znaczenia). A zjazd był niesamowity. Mam wrażenie, że ile by nie padało, to i tak nawierzchnia będzie idealna do jazdy. Jadąc na fullu i z opuszczaną sztycą poczułem mega zabawę co tylko spotęgowało radość, kiedy wpadłem na ostatnią prostą tej czterodniowej przygody.

Trochę moich przemyśleń

Zacznijmy może od samego wyścigu. Na pewno polecam każdemu chociaż raz w życiu spróbować takiego wyzwania. To zupełnie inne podejście do walki niż na jednodniowym maratonie. Jest jednak jedna rzecz, która bardzo mnie boli. Z roku na rok obserwujemy ogromny spadek liczby zawodników. Pandemia i „zdalna praca” mocno wielu z nas rozleniwiła. Niższą frekwencję widać już na zwykłych maratonach, a na tak wymagających etapówkach w szczególności. Pierwszego dnia z Arturem przyjechaliśmy na miejsce startu i stwierdziliśmy, że tu nikogo nie ma. Podobnie było na wieczornym ognisku. Widziałem zdjęcia z poprzednich lat, kiedy tłumy osób bawiły się przy kapeli góralskiej. W tym roku organizator zapowiedział zabawę do rana, jednak niedługo potem pod namiotem było już tylko kilka osób. Rozumiem, że każdy musi wypocząć, bo przede wszystkim przyjechaliśmy tutaj rywalizować. 4T to jednak nie Olimpiada, a dobre wspomnienia zawsze są na wagę złota.

Zdaję sobie sprawę, że organizacja etapówki to spore wyzwanie. Mimo super podejścia do zawodników, wiele rzeczy pozostawało dla mnie dyskusyjnych. 

Po pierwsze – zdecydowanie chciałbym znać trasy etapówki nieco wcześniej niż na trzy dni przed startem. Mam nadzieję, że było to spowodowane zamieszaniem związanym z rezygnacją z dystansu HELL, ale w rezultacie to zawodnicy mieli „pod górkę”. Do kwintesencji 4T, czyli podjazdów pod Wieże nie mam uwag, jednak niektóre hopki tuż przed metą nie zawsze miały sens. Wiele z nich sprawiało problem z podchodzeniem, a tylko sztucznie nas spowalniały.  Może zabrzmieć to jak narzekanie słabego zawodnika, jednak mimo wszystko większość nas przyjechało się pościgać, a nie biegać po górach. Oznakowanie trasy, na ogół dobre miejscami jednak pozostawiało wiele do życzenia, zwłaszcza na dużym zmęczeniu. Jazda z gpx w lesie nie zawsze zdaje egzamin, a jak się później okazało regulamin wyścigu pomimo uczciwych zamiarów, bywa bezwzględny.

Cieszę się, że ta relacja trochę poczekała, bo mogę na chłodno ocenić, że była to moja najlepsza przygoda w tym roku. Czy wystartuję za rok? Polecam to każdemu, a mnie zostało jeszcze trochę innych etapówek do sprawdzenia 😉

Na koniec nasze wyniki

I Etap

Artur     1 M2/6 OPEN

Michał  6 M2/27 OPEN

Para       5 OPEN

II Etap

Artur     1 M2/10 OPEN

Michał  3 M2/14 OPEN

Para       5 OPEN

III Etap

Artur     1 M2/9 OPEN

Michał  3 M2/14 OPEN

Para       4 OPEN

IV Etap

Artur     2 M2/9 OPEN

Michał  4 M2/14 OPEN

Para       4 OPEN

Klasyfikacja generalna

Artur     1 M2/9 OPEN

Michał  3 M2/15 OPEN

Para       5 OPEN

Zdjęcia: 4 Towers.

Komentowanie jest wyłączone.