Po dłuższej przerwie wracamy na trasy DareToBe Maraton MTB, który znowu zafundował nam porządne ściganie po górach. Podobnie jak w ubiegłym roku, jesteśmy w Krynicy i to tyle podobieństw, ponieważ trasa, miejsce startu, pogoda, wszystko zmienione. Trudno powiedzieć czy było lepie czy gorzej, ale na pewno było inaczej, przez to myślę że ciekawie.
Do startu gotowi
Łączona edycja z cyklem MTBCrossMaraton, dobra pogoda i bardzo atrakcyjna miejscówka. Wszystko to zaowocowało rekordową frekwencją. Łącznie na wszystkich dystansach pojawiło się 226 zawodników i zawodniczek. W biurze zawodów panował spory ruch, ale wszystko udało się ogarnąć na czas. Rozgrzewkę odpuściła chyba spora część zawodników, bo już 30 minut przed startem zaczęły zbierać się grupki w poszukiwaniu cienia pod banerami. Niewykluczone, że to też przez usytuowanie startu, który został umiejscowiony jakby w połowie podjazdu.
Pierwszą rzeczą, którą większość zapamięta z tegorocznej Krynicy, to chyba sztywna kosa w górę, której zdobycie dość mocno utrudniały luźne kamienie i oczywiście tłok. Nie każdemu mogło się to spodobać, ale w tym sporcie zazwyczaj o to chodzi, żeby nie było łatwo i tylko z górki.
Jaki dystans, jaka taktyka
Gorąco. Takie prognozy zapowiadano na ten dzień i sprawdziło się. W Krynicy prawdziwa lampa od samego rana, choć poprzedzającej doby na północ od Krynicy, pogodowo działo się dużo. Jadąc rankiem z Krakowa, spora część trasy była pochmurna, a po drodze leżało dużo połamanych konarów drzew. W moim przypadku, wyjątkowo tym razem dylemat stanowił wybór dystansu. Full czy Half? Upał, duże przewyższenia, może to nie na moje lata? Znajoma ekipa na miejscu przekonała. Jak jechać, to jechać – będzie przygoda!
Jeszcze przed startem, wątpliwości zasiał komunikat o limicie czasu wjazdu na drugą pętlę dystansu Full – 2,5h. Dużo czy mało, trudno było powiedzieć, może warto spróbować i na tym stanęło, jadę Full postanowione. Łatwo nie będzie, przy takiej pogodzie i dystansie trzeba jechać swoje i dużo pić. Niby nic nowego, ale wiedzieć to jedno a zastosować to drugie.
Jedziemy
Trudny start minął jakoś szybko, zaliczyłem jedno technicznie (trochę wymuszone) potknięcie, ale sam podjazd wszedł nadzwyczaj lekko, więc cisnę mocniej do przodu. Plan był taki, aby dogonić kogoś znajomego z dystansu Full i trzymać się razem w dobrej, mocnej na moje możliwości ekipie. Pierwsza część planu zrealizowana. Fajna ekipa dogoniona, ale defekt Krzyśka już po pierwszym zjeździe i może słabszy dzień Bartka, wymusiły zmianę planu. Jednak jadę swoje. Na pierwszym dłużnym podjeździe pod Jaworzynę, udaje mi się wyprzedzić kilku zawodników. To teraz zjazd z Jaworzyny. Jak się później okazało, chyba technicznie najtrudniejszy, a może trzeba powiedzieć najfajniejszy, szczególnie dla posiadaczy pełnego zawieszenia.
Dalsza część trasy, to fajne w miarę cywilizowane szlaki, praktycznie zero błota, niezbyt trudne technicznie z kilkoma wyjątkami, w szczególności końcówka głównego podjazdu na pętli dla dystansu Full i Half. Fragment od schroniska do bufetu, był z pewnością bardziej wymagający technicznie. Większość trasy prowadziła w cieniu, a upału łagodził dość mocny watr – idealne chłodzenie.
Pierwsza pętla dystansu Full weszła dość lekko. Zapas sił zostawiony na drugą. Jazda z rezerwą skutkowała tym, że przekroczyłem nieco limit czasu. Za mną wpuszczono jeszcze dwóch zawodników i tyle. Nie wszystkim udało się zmieścić w limicie, który i tak został nieco naciągnięty przez szefa Pawła, który osobiście czuwał nad porządkiem rywalizacji. Z 32 zarejestrowanych zawodników i zawodniczek (jechały dwie panie), na drugą pętlę zostało wpuszczonych jedynie 14. Trasa super, dużo frajdy, dużo przyjemności i dwa otarcia na łokciach – tak na pamiątkę. Teraz dylemat. Jechać Piwniczną (23 września) czy Miedzianą Górę (24 września)? Chyba najlepiej oba.
Finisz
Profil trasy, to niby zjazd do samej mety z małą niespodzianką. Na koniec, ostatnie 500 metrów, to utwardzony, ale dość sztywny podjazd blisko 10%, na pełnym słońcu. Podobnie jak start, tak i finisz ciekawie i dość hardcorowo.