DareToBe Maraton Mtb Piwniczna-Zdrój. Relacja

Mówisz finałowa edycja DareToBe Maraton Mtb, myślisz Piwniczna Zdrój. Dla większości, jedna z najlepszych tras sezonu, ale są też tacy, którzy nie przepadają za tymi podjazdami. Dla mnie to ulubiona trasa i zawsze czekam na tę edycję. Dystans Half, to nic innego jak trzy główne podjazdy i trzy zjazdy – 44 km i 2K up!

Szamani działają

Pogoda – była odmieniana przez wszystkie przypadki w kontekście zbliżającego się finału w Piwnicznej. Moja analiza wskazywała, że musi być dobrze. Sobota rano, dojeżdżam już w okolice Piwniczej, a tu ściana deszczu. Na szczęście, im bliżej finałowego podjazdu pod start/metę, tym lepsza pogoda a deszcz zanika. Pamiętam pierwszą edycje DareToBe, lata temu w Piwnicznej. Garstka osób i cały maraton w mocno padającym deszczu, non stop! Podjazdy były ok, ale zjazdy bardziej przypominały dobry rafting kajakowy w akompaniamencie padającego deszczu. Coś żywcem z kolejnej, ekstremalnej przygody RedBulla. Może dlatego wybieram co roku to miejsce, ponieważ zdaję sobie sprawę, że skoro przetrwałem tamte warunki, to już chyba nic mnie tutaj nie zaskoczy. Do dziś jednak zastanawiam się jak to się stało, że w sobotę w Piwnicznej nie spadła ani kropla deszczu. Prawdopodobnie podziałali szamani, którzy byli zamówieni na Duklę.

Na wszelki wypadek

Start zawodów w Piwnicznej odbył się wyjątkowo wcześniej – godzina 10. Trzeba było wcześnie wstać, ale i na drogach większy spokój. Pamiętam, że za czasów Golonkowych, o tej godzinie starty się odbywały. Tym razem wydaje się, że był to świadomy ruch ze strony organizatorów, którzy równie intensywnie jak ja, śledzili wszystkie możliwe prognozy pogody. Większość z nich, na popołudnie zapowiadało deszcz. Przesunięty został również start najkrótszego dystansu Quarter, który wystartował 15 min po pozostałych. Trochę szkoda, ponieważ co roku narzucali oni dobre, mocne tempo na pierwszym podjeździe. 

Ruszamy. Trasa wydaje się niezmieniona. Pierwszy mocny, szosowo-betonowy podjazd, gdzie pod koniec odrywa się garstka 4 osób. Wjeżdżamy do lasu i dalej up up. Tu zaczyna się zabawa. Teren lekko wilgotny, mokry i trzeba uważać na zjazdach. Pierwszy zjazd szybki, kręty i lekko techniczny. Tu już kilka osób mnie wyprzedza, ale to nic nowego. Tracę na zjazdach i musze nadrabiać na podjazdach, ale w Piwnicznej jest dużo miejsca do nadrabiania. Dlatego też tak lubię tu przyjeżdżać.

Jest i on

No i zaczyna się. Ulubiony i chyba jedyny taki podjazd szutrowy w Polsce. 11 km i 800 przewyższenia z finałem w okolicach Wielkiego Rogacza, z jak zwykle przepiękną panoramą na okoliczne góry. U podnóża podjazdu, moja motywacja jest ogromna. Wszystko co zostało w nogach, angażuje w pogoń za tymi, którzy odjechali na zjazdach. Na liczniku połowa podjazdu i wciąż nikogo nie widać. W końcu jednak się doczekałem i na horyzoncie zaczynają się pojawiać rowerowe punkty. Morale rosną – ciśniemy! Ostatecznie udało się minąć tylko dwie osoby, reszta okazała się tym razem za mocna.

Im bliżej szczytu, tym pogoda nabiera charakteru. Zimniej i mocny wiatr. Na górze pozdrawiamy organizatora i robimy finałowy, stromy i jak zawsze widokowy podjazd. Rzut oka na krajobraz i jazda w dół. Technicznie poziom wzrasta, ponieważ zmęczenie jest już duże, a teren miejscami potrafi niemile zaskoczyć. Pod koniec zjazdu, ręce zaczynają mieć dość. Im niżej, tym pogoda się poprawia i nawet zaczyna pojawiać się słońce. W tym roku jakoś wyjątkowo nie mogę się doczekać przejazdu przez parking i ostatniego mocnego asfaltowego podjazdu do mety. Jest, końcówkę jadę już bez spiny. Do mety dojeżdżam sam. Co prawda wygranej nie ma, ale 5 miejsce Open i 3 M4 wstydu nie przynosi. Za rok to poprawię.

Zdjęcia: DareToBe Maraton Mtb

Komentowanie jest wyłączone.