DareToBe Maraton Mtb Wadowice. Relacja

Zachwytów nad wadowicką trasą nie ma końca. Takie nowości to ja rozumiem i w mojej ocenie trasa niedzielnych zawodów powinna na stałe wejść do kalendarze DareToBe. Kawał dobrego terenu z solidnymi statystykami, które wśród wielu budziły respekt, a dla innych stanowiły prawdziwe wyzwanie – tylko dla odważnych.

Znowu się chce

Wadowice, to tak naprawdę druga edycja DareToBe Maraton MTB. Pierwsza odbyła się w Daleszycach i tam mieliśmy do czynienia z prawdziwym najazdem kolarzy. Olbrzymia frekwencja na wszystkich dystansach, nawet na kładzionym do grobu tym najdłuższym. W Wadowicach mieliśmy podobny scenariusz, który wymusił na organizatorach nawet oddzielenie startu najkrótszego dystansu od pozostałych. Na starcie znane nazwiska, które można spotkać na największych imprezach maratonów MTB, a ci bez głośnych nazwisk widać, że też jacyś nie przypadkowi. Każdy wie na co się piszę i wie, że trasa do łatwych nie należy.

Wygląda na to, że wracamy do dobrych zwyczajów. Ludziom znowu chce się jeździć w maratonach. Chcą startować, rywalizować i wygląda to zupełnie jak sytuacja sprzed dobrych dziesięciu lat. Wtedy maratony MTB przeżywały swoje najlepsze chwile, a wydaje mi się, że obecnie coraz bardziej ludzi stać na dobry rower. Nawet w drodze powrotnej mieliśmy taką refleksję. Jak kiedyś można było takie zawody zrobić na jakimś aluminiowym gracie?

Trzy góry

Pierwsza połowa średniego dystansu, to tak naprawdę trzy duże podjazdy. Ten ostatni miał być najtrudniejszy, bo i najdłuższy. Powiem szczerze, że chyba ten pierwszy rozgrzał mnie najmocniej. Może na mapie profilowej wyglądał jak łatwy wstęp do tego co później, ale okazał się prawdziwym killerem. Na koniec jeszcze ścianka z serii nie do podjechania, na której niestety trzeba było sprawdzić trakcje w butach.

Dla mnie bardzo istotnym elementem na plus, było ciekawe podłoże. Cały czas coś się działo. Trochę korzeni, kamieni, wszystko w suchych warunkach, wsparte słoneczną pogodą i idealną na taki wysiłek temperaturą. Okolice pierwszych dwóch podjazdów nawet kojarzyłem z pieszych wycieczek, zwłaszcza szlaki w okolicy miejscowości Ponikiew. Dobrze mi się wtedy wydawało, są to dobre tereny na MTB.

Najdłuższy podjazd to słynny Leskowiec. Atakowany na różne sposoby w różnych edycjach maratonów, startujących z różnych miejscowości. Niektóre odcinki są już dobrze zapamiętane, a sam podjazd co tu dużo mówić, łatwy nie jest i wymaga włożenia w niego sporej energii. Rozgrzany poprzednimi górami, nawet nieźle poszedł i można było zbierać siły na drugą część dystansu, która w teorii miała być łatwiejsza.

Mocny interwał

A łatwa nie była. Oczywiście podjazdy już nie zbierały na liczniku kilkuset metrów pionu, ale każdy z nich mocno dawał w kość. Trochę zjazdu i ścianka. Trochę technicznego przejazdu i kolejna ścianka, minimum 20%. Jak zazwyczaj na zawody biorę bidon i góra jeden baton, to tym razem byłem przygotowany jak na piknik. Żel, magnez, baton, banan z bufetu. Wciągałem wszystko jak odkurzacz i chyba tylko dzięki temu nie zaliczyłem jakiegoś strasznego zjazdu formy na końcówce trasy. A końcówka była wybitnie dobra, tylko pokonywana już z bagażem tych wszystkich gór, które za nami. Bałem się patrzyć na licznik, ile tego pionu już poszło a ile mogło zostać. Rozbieżności między wszystkimi appkami sprawdzającymi statystyki były nawet rzędu 300 metrów, żeby ostatecznie pokazać wartość zgodną z tym co napisał organizator.

Nogi na końcówce dostały w kość, a myśli w trakcie wyścigu, że są ludzie, którzy zdecydują się jeszcze skręcić na rozjeździe na dystans Full, normalnie rozwalały mi głowę. Dla wszystkich tych, którzy odważyli się tam skręcić – wielki szacun!

Kochany asfalt

Widok znajomego z początku wyścigu asfaltu ucieszył mnie jak nigdy. Wiedziałem, że już większych trudów nie będzie i zaraz zakręcę się w okolicach bufetu. Ostatni symboliczny podjazd po asfalcie, bolał jak końcówka w Piwnicznej, pomimo tego, że był dużo łatwiejszy. Na bufecie niestety nie było kremówek, ale można było znaleźć swój kąt, żeby złapać oddech i porozmawiać o walorach trasy.

Miałem przejechać tę trasę tydzień wcześniej. Wybrałem jednak wyjazd w nowe, nieznane mi wcześniej tereny. Chyba dobrze zrobiłem, bo przez to, Wadowice okazały się dla mnie bardzo miłą niespodzianką. Prawdopodobne, że wadowicka trasa będzie jeszcze próbowana w tym roku. Bardzo blisko z perspektywy Krakowa. Zaryzykuje nawet stwierdzenie, że trasa lepsza niż najlepsza wersja maratonowych Myślenic. Wielkie brawa dla organizatorów i prośba…utrzymajcie tę miejscówkę!

Zdjęcia: DareToBe Maraton MTB

Komentowanie jest wyłączone.