Zanim te wszystkie najważniejsze, najtrudniejsze i najbardziej wyczekiwane zawody, to jeszcze Bodzentyn. Trasa, na którą lubimy wracać. Szybka, ale dająca również możliwość zrobienia przewagi na technicznych odcinkach. Wymagająca ciągłego skupienia, ponieważ czasu i możliwości na odrobienie ewentualnych strat, może nam tutaj zabraknąć.
Start
Bodzentyn po raz kolejny dał możliwość ścigania się na najwyższych obrotach. Trasa jest tutaj łatwa technicznie, ale miejscami bardziej wymagająca, momentami przypomina nawet kultową trasę w Kielcach, czyli dużo dobrego i krętego terenu. Takie odcinki, które jak wiadomo dają nam największą frajdę z jazdy, poprzecinane są też leśnymi łącznikami, na których średnia prędkość idzie mocno w górę. Pogoda była zamówiona już dużo wcześniej, więc warunki były idealne. Dystans Fan, który zazwyczaj obstawiam, tym razem liczył ok. 42km i ok. 800m w pionie. W sam raz, żeby zameldować się na mecie w czasie poniżej dwóch godzin. Najdłuższy dystans Master, obejmował dodatkową pętlę, która w rezultacie dawała 74km i ok. 1400 w pionie. Tutaj już naprawdę było co jechać.
Start, podobnie jak w zeszłym roku, zorganizowany był przy ruinach zamku. Trasa tuż przed zawodami musiała zostać delikatnie zmodyfikowana. Przybyło nieco więcej asfaltu, dość nietypowo jak na standardy MtbCrossMaraton. Jednych ten fakt rozczarował, a innym dał nadzieję na uzyskanie jeszcze lepszego czasu.
Za szybki koniec
Dla mnie możliwość uzyskania dobrego wyniku skończyła się już na 12 km, gdy rozciąłem oponę i próbowałem ją dwukrotnie naprawić. Takie przygody zawsze bolą, bez względu na to w jakiej części trasy mają miejsce. Z dwojga złego, chyba lepiej już zaliczyć defekt w pierwszej fazie ścigania, niż będąc na dobrej pozycji, kilka kilometrów przed metą. Dzięki koledze z teamu, który się zatrzymał i zostawił swoją pompkę, mogłem dokończyć wyścig na rowerze, a nie pieszo. Na tak szybkiej trasie każdy nieplanowany postój odpina wagon od pędzącego pociągu i o ściganiu można zapomnieć. Trudno też samemu gonić kolejne grupy zawodników, więc pozostaje tylko wyciągnąć z trasy maksimum radości jaka nam zostaje.
Ze ściganckiego punktu widzenia mogę powiedzieć, że pierwsze 12 kilometrów były intensywne i odpowiednio selektywne. Trudno oszacować na ile było mnie stać tego dnia, ale osobiście bardzo lubię tego typu szybkie trasy. Patrząc na rezultaty i szacując straty jakie poniosłem przy naprawie opony, mogło być nieźle. Trasa, mimo że szybka i łatwa technicznie sprawiała niemałe problemy ze względu na suche koleiny, które robiły wszystko żeby wciągnąć do siebie przednią oponę. Taki teren zawsze lubi zaskakiwać i robi wszystko, żeby zawodnik nie czuł się zbyt pewnie. Widziałem na trasie, że nie obyło się bez spektakularnych gleb. Ja osobiście nie raz walczyłem o utrzymanie równowagi.
Bodzentyn ponownie pokazuje, że warto przyjechać i spróbować swoich sił. Każdy miłośnik kolarstwa górskiego doceni to miejsce. Ja za rok planuje rewanż. Takie sytuacje zostają w głowie i każda osoba z duszą sportowca musi się jakoś odgryźć. Kolejny raz najlepszy z Hordy okazał się Jacek Sołtysiak, zdobywając 6 miejsce open na dystansie Master. To kolejny mega dobry wynik, po świetnie przejechanym Ostrowsku. Brawo Jacek!
Oczywiście gratulujemy też wszystkim, którzy pojawili się tego dnia na starcie, zwłaszcza zwycięzcą. Szczególne gratulacje ślemy dla zaprzyjaźnionego Kamila Ferenca, który ograł wszystkich na średnim dystansie. Widać, że chłopak w końcu znalazł bezpieczny balans między dobrym jedzeniem a sportem.
Wyniki: https://www.mtbcross.pl/wynikiZawodow
Zdjęcia: MtbCrossMaraton