Tatrzańska przygoda – czyli 200km wokół Tatr

W głowie wielu rowerzystów tworzy się jakiś „cycling bucket list”, czyli lista rzeczy, które chciałoby się zrobić teraz lub kiedyś, w zależności od czasu i możliwości. Wiele z tych rzeczy zostawiamy na później, mając nadzieję na nadejście odpowiedniej chwili. Tylko, że ona zazwyczaj nigdy nie przychodzi – a na pewno nie przyjdzie, gdy jej w tym nie pomożemy.

Impuls

Niektóre rzeczy chcemy dobrze zaplanować – planujemy, planujemy, ale ostatecznie na tych planach się kończy. Czasami lepszym podejściem (w moim przypadku) jest po prostu zacząć to robić, spełniając jakieś podstawowe założenia, mając ewentualnie plan awaryjny. Tak też było w tym przypadku. Gdy głowa była pełna problemów natury zawodowo-biznesowej, sprawdziłem prognozę na następny dzień, a potem udałem się do sklepu po kilka batonów i bananów.

Pobudka

Umysł, który jest lekko podekscytowany i niepewny tego, co się będzie działo, postanowił nie czekać na budzik ustawiony na 4:30 i wstałem kilkanaście minut wcześniej. Przygotowując się prawie tak samo, tylko „trochę bardziej” niż na standardowy wypad, wziąłem łącznie 3 bidony z piciem, 6 batonów oraz 2 banany. Przed wyjazdem szybko sprawdzam, gdzie w ogóle chcę jechać i gdzie można rozpocząć trasę. Trochę niepewnie, jednak wierząc w powodzenie wyprawy, pakuję rower do auta i jadę do Nowego Targu. Miałem lekki problem z doborem ciuchów, gdyż spodziewana temperatura na początku trasy, to było według prognozy około 10 stopni. Przez większą część drogi miało być około 15 stopni i słońce. Ostatecznie, z uwagi na chęć zabrania ze sobą jak najwięcej picia i jedzenia, musiałem ograniczyć ilość zabranych ciuchów do minimum.

Nowy Targ – Start

Na miejscu przygotowuję rower do jazdy. Rozkładam picie, jedzenie i inne rzeczy po dostępnych schowkach, których mam niewiele (2 koszyki na bidon, mała torba pod siodłem oraz kieszenie na plecach). Z uwagi na brak licznika i plan rejestrowania trasy telefonem, z domu zabrałem również powerbank, którego z jakiegoś powodu nie zapakowałem to torby w rowerze. Gdy wszystko jest gotowe, czas wyruszać w nieznane.

Początkowo pogoda była mimo wszystko lekkim zaskoczeniem. 6 stopni, które widziałem na wyświetlaczu przy drodze chwilę wcześniej, było nie do końca tym, czego się spodziewałem, gdyż ubrałem się lekko, mając nadzieję (zgodnie z prognozą) na szybkie opadnięcie mgły. Ta jednak przez pierwsze kilkanaście kilometrów była strasznie gęsta. Skroplona woda po prostu płynęła po kasku, okularach i ciuchach, co nieco osłabiało morale, ale nie zmniejszało ekscytacji. Po około 30 minutach jazdy zacząłem wyjeżdżać z zimnej i zamglonej strefy nowotarskiej. Pół godziny później przestałem czuć dyskomfort związany z niską temperaturą.

Wszystko miało się ku dobremu, jednak przede mną zaczęły się pierwsze zmarszczki oraz, jak się po chwili okazało – mgły. Same podjazdy były błogosławieństwem. Grzejący się organizm chętnie pozostawał w wyższych strefach tętna, a jednocześnie nie wychładzał się przy dużych prędkościach. Gorzej sytuacja wyglądała na zjazdach. Szczególnie, gdy niezbyt szeroka ścieżka przez las, nie dawała szans na dodatkowe kręcenie w celu ogrzewania organizmu.

Po przekroczeniu na dobre granicy, przy ścieżce widoczne były różne drogowskazy, które mówiły, że dalsza jazda prosto doprowadzi mnie w miejsce, do którego raczej nie chciałem dojechać (Trzciana). Podjąłem próbę zjazdu ze ścieżki, gdzie w nieco bezasfaltowych warunkach wzbudzałem (za duże) zainteresowanie miejscowego bydła. Po wjechaniu w pierwsze wiejskie regiony słowackie próbowałem sprawdzić na mapie czy dobrze jadę. Zorientowałem się, że nie mam ze sobą powerbanka, a bateria schodzi nieco szybciej niż standardowe tempo rozładowywania telefonu przy rejestrowaniu trasy. Prawdopodobnie kwestia roamingu, który na szczęście działał, a nie byłem tego pewny przed wyjazdem.

W poszukiwaniu energii

Dalsza jazda była pod znakiem zapytania w kwestii zbyt szybkiego rozładowywania się baterii w telefonie. Jadąc w stronę Kwaczańskiej Przełęczy cały czas obserwowałem, czy przy drodze nie stoi ktoś, kto mógłby wspomóc podładowaniem telefonu chociaż przez kilka minut. Taka sytuacja miała właśnie miejsce, gdy na punkcie widokowym (Výhľad Na Liptovskú Maru – Odpočívadlo) zobaczyłem auto z polskimi blachami. Przez kilka minut udało się podładować telefon o kilka procent. Zgodnie z moimi przewidywaniami, było to zdecydowanie za mało biorąc pod uwagę dalszą trasę. Przez chwilę można było się podelektować widokami.

Zimno!!!

Po krótkim odpoczynku czekał na mnie dosyć długi zjazd. Jak się okazało był chyba najgorszym fragmentem całej trasy jeśli chodzi o komfort termiczny. Nawet problemy na początku trasy z niską temperaturą i mgłą ustępowały temu, co mogłem odczuć w czasie tego zjazdu. Były to tereny nieco górskie, wyżej nad poziomem morza oraz w lesie, co znacznie obniżało odczuwalną temperaturę w czasie zjazdu.

W dalszych etapach starałem się unikać wykorzystywania telefonu do czegokolwiek poza rejestrowaniem trasy. Starałem się jechać na pamięć tak długo, jak tylko mogłem, a także unikać robienia zdjęć. Sama jazda drogą była średnio interesująca. Jazda od miejscowości do miejscowości w ruchu ulicznym, w tym między innymi był Liptowski Mikułasz. Natomiast położenie tej miejscowości oraz innych w pobliżu, jest dosyć ciekawe. Mieszczą się pomiędzy dwoma sporymi pasmami gór, a przez nie dodatkowo przepływa rzeka Wag. Tak więc średnio ciekawy przebieg drogi był wynagradzany całkiem imponującymi widokami po obu stronach.

40 km w górę…

W miejscowości Liptowski Gródek skręciłem na drogę w stronę Tatr. Tym samym zaczął się odcinek tej trasy, który przypomniał mi się z jednego z filmów na YouTube Dominika:

Jest to odcinek, który cały czas jest pod górę z nieco zróżnicowanym kątem nachylenia drogi. Początkowo jechało się całkiem przyjemnie. Cały podjazd ma jednak ponad 40 kilometrów, co przekłada się na znacznie więcej niż jedna godzina ciągłego podjeżdżania pod górkę. Pamiętam jeden moment, w którym będąc już prawie na końcu tego odcinka, było lekkie zmniejszenie nachylenia. Wtedy myślałem, że jadę z górki, a podjazd się już skończył. Euforycznie zacząłem przyspieszać, co ostatecznie zostało zweryfikowane następnym stromszym odcinkiem. Po analizie zapisu trasy okazuje się, że tam cały czas było pod górkę.

Po drodze spotkałem dosyć wielu ludzi jadących tę samą lub podobną trasę, tylko w drugą stronę. Większość z nich spotkałem w trakcie podjazdu (dla nich zjazdu, który ma ponad 40 kilometrów).

Kierunek Polska

Dalsza droga to stosunkowo długi zjazd z przyjemnymi widokami po obu stronach. Po dosyć długiej trasie na drodze jest do pokonania jeszcze jedna zmarszczka w okolicy miejscowości Zdziar. Nie jest to walka o przetrwanie, ale po długiej trasie każdy podjazd może powodować trudności. W tamtym momencie moim głównym zmartwieniem był telefon, którego bateria miała już poniżej 10%. Wiedząc, że niebawem będzie granica, postanowiłem spróbować dojechać do pierwszej miejscowości w Polsce, gdzie łatwiej będzie zapytać o możliwość ładowania. Bateria się rozładowała nieco szybciej niż się spodziewałem, ale z zapisu trasy nie straciłem wiele. Był to z resztą już drugi moment tej trasy, gdzie brakowało mi zarejestrowanego fragmentu. Pierwszym z nich był podjazd przez las przed punktem widokowym, gdzie telefon stracił sygnał GPS i nie postanowił go odnaleźć ponownie samemu.

Zatrzymałem się w celu zapytania o możliwość podładowania telefonu w miejscowości Budy Cygańskie. Po około 25 minutach ładowania telefonu w jednym z góralskich domów, ruszyłem w drogę powrotną do Nowego Targu. Ostatnie kilometry nie były jakoś nadzwyczajnie ciężkie. Natomiast trafiłem na godziny szczytu normalnego dnia „w tygodniu”, co nie było takie straszne, ale też nie ułatwiało zadania powrotu do auta. W aucie czekała na mnie duża butelka coli.

Warto było!

Podsumowując trasę – warto było wybrać się bez nadzwyczajnego zastanawiania się, czy to na pewno dobry moment i czy dobry dzień. Pogoda, mimo lekkich zgrzytów na początku, była całkiem dobra. Obyło się bez deszczu, a spory wysiłek pomógł zapomnieć o codziennych problemach. Całą trasę przejechałem na zabranych ze sobą 2 litrach picia, 2 bananach i 6 batonach.

Na zakończenie podsumowanie liczbowe:

Zdjęcia: Damian Bukowski

Komentowanie jest wyłączone.