Dare to Be Kuków, Stryszawa. Relacja

W pierwszą niedzielę września maraton Dare To Be odbył się w małopolskiej Stryszawie. Podobnie jak na poprzedniej edycji w Piwnicznej przywitało nas słońce, panowało jednak umiarkowane ciepło, między 15 a 20 stopni Celsjusza. Dla znakomitej większości uczestników warunki idealne, a jeśli komuś było zimno, to z pewnością rozgrzały go liczby niedzielnej imprezy. 32km/1350m, 42km/2100m i 53/2650m. Pewne było, że wydolnościowo trasa da nam w kość. Była to tylko połowa prawdy, gdyż jak się później okazało, teren dał nam w kość jeszcze bardziej.

Sobota. Kuków

Zanim wystartowały niedzielne zawody, pierwszy raz w tym sezonie mieliśmy możliwość ścigania przez cały weekend. I tak w sobotę, na rozgrzewkę stara, sprawdzona trasa z Kukowa w wersji quarter. Najszybszy czas uzyskany na tym dystansie przez Rafała Loranca to 1:40. To dobitnie pokazuje, że nie była to „szybka trzydziestka”. Pionu tutaj nie brakowało a pogoda poprzedzająca zawody, również dodała swoje kilka groszy. Nasz pewniak Łukasz Sanocki, niestety nie dotarł na metę, uszkadzając przerzutkę na dwudziestym kilometrze a prawdopodobieństwo zwycięstwa było spore.

Niedziela. Stryszawa

W niedzielę na starcie zjawiło się nieco ponad 100 osób a punktualnie o 11 wyruszyliśmy na rzeź. Początkowo trasa była łatwa i delikatnie pięła się w górę po szutrach i krótkich asfaltach. To pozwoliło na uformowanie się czołówki w liczbie około 10 osób. Po 6 kilometrach dotarliśmy do pierwszego – prostego zjazdu, który nie zapowiadał co nas czeka w dalszej części. Tutaj jeszcze bez problemu dotrzymuje tempa najszybszym zawodnikom, ale przez to nie ma czasu na podziwianie widoków. Następuje koniec tego dobrego i zaczyna się kolejny podjazd, na którym następuje lekki rozłam. Czołowa grupka mi odjeżdża i w ten sposób zostaje tylko z dwoma zawodnikami. Przez kolejne 12 kilometrów na przemian wspinamy się w górę i suniemy w dół po kamienistych zjazdach, aby finalnie dotrzeć do najwyższego punktu dnia – Jałowca (1109m n p m).

Ostra jazda

Wydawałoby się, że najtrudniejsze już za nami, ale to nieprawda. Strome i kamieniste zjazdy wyciskają z nas i hamulców siódme poty. To moje ulubione elementy górskiego ścigania, jednak o odpoczynku można zapomnieć. Momentami nachylenie sięga 30% co wymaga dużej uwagi, a wraz z upływem czasu coraz trudniej utrzymać mi koncentracje i kontrolować wszystkie oznaczenia trasy.

Między czasie omijam quady straży pożarnej, które na wąskich i pochyłych singlach wymagają dużych umiejętności. Dojeżdżam do uczestników najkrótszego dystansu i ślepo podążam za nimi – mój błąd! Ścieżka szybko kończy się na ogrodzeniu czyjejś posesji co wymusza zawrotkę numer jeden. Cofam się dobre kilkaset metrów do miejsca rozjazdu i widzę quady, które wcześniej mijałem. Teraz już wiem, gdzie jechać, ale jestem niemal pewien, że Mariusz który siedział mi na plecach jest już przede mną.

Sprawdzian na orientację

Morale trochę opadają, ale nie przeszkadza mi to w czerpaniu ogromnej frajdy i radości z fantastycznej trasy. Jedyne czego się obawiam, to że w pewnym momencie liczne kamienie uszkodzą obręcz i skończy się moje rumakowanie.

Pojawia się za to inna trudność – brak strzałki na rozjeździe, która kosztował mnie kila cennych minut poszukiwania i parę metrów dodatkowego pionu. Pierwotnie intuicja mówiła mi, żeby skręcić w prawo, chociaż jest delikatnie pod górę. 200 metrów od poprzedniej decyzji moje wątpliwości rosną a pomimo wytężonego wzroku nie pojawia się żadna strzałka czy taśma. Zawracam do rozjazdu i po raz trzeci spotykam dobrze mi już znanych strażaków na quadach. Niestety oni też nie wiedzą, gdzie jechać. Szybka decyzja i już jadę w dół, żeby sprawdzić, czy są jakieś oznaczenia. Nie ma nic. Ponownie zawracam w pierwotnym kierunku. Na licznik już nie patrzę. Strażacy wracają i pokazują kciukiem, że dobrze jadę. Ogłaszam koniec poszukiwań a w głowie mam przedstartowe rady kolegi, który wspominał coś o wgrywaniu tracka. Nie posłuchałem i mam za swoje. Na całe szczęście do końca docieram już bez przeszkód.

Znalazłem metę

W zasadzie to na całej trasie oznakowanie było bardzo dobre, tylko to jedno miejsce było problematyczne. Na mecie okazuje się, że jestem drugi open na dystansie half. Mógłbym się wściekać, że przez zagubienie trasy straciłem zwycięstwo, tylko po co? Przyjechałem tu dla frajdy, dla poznawania okolicy i rywalizacji. To się udało na 6 z plusem.

To był świetnie spędzony dzień. Z pysznym posiłkiem na mecie i to praktycznie bez limitu. No może te zielone banany mnie zawiodły. Na szczęście na mojej twarzy banan pozostał już do końca dnia, pomimo poharatanych rąk i nóg. Jestem pewien, że wrócę tu za rok.

Warto jeszcze wspomnieć, że trasa była odporna na opady deszczu. Dzięki kamienistemu podłożu, tylko w nielicznych miejscach było błoto i kałuże. Wszystko w wersji jak najbardziej akceptowalnej.

Z naszego zespołu wystąpił jeszcze Jacek Sołtysiak, który na morderczym dystansie FULL zajął świetne 3 miejsce w kategorii M4.

Wyniki

Quarter:

Kobiety:

  1. Kowalska-Pac Katarzyna (Reanimacja Rowerowa-Akademia)
  2. Piątkowska Monika (Innergy)
  3. Pasula Katarzyna (BIKERS TARNÓW PACZKA PUNKT)

Mężczyźni:

  1. Skałka Arkadiusz (Myślenice)
  2. Kulpa Rafał (BIKERS TARNÓW PACZKA PUNKT)
  3. Pac Michał (Reanimacja Rowerowa-Akademia)

Half:

Kobiety:

  1. Wyszyńska-Tyniec Maria (UKS Zawojak)
  2. Skowyra Monika (KSPO Dentinea 1A)
  3. Bronikowska Joanna (Kraków)

Mężczyźni:

  1. Mariusz Pietrzyk (Kraków)
  2. Maciej Głowacki (Harda Horda)
  3. Łuczkiewicz Marek (Team UŻABY.pl)

Full Mężczyźni:

  1. Sajdak Piort (CYCLO TRENER TEAM)
  2. Głowa Albert (Nowotarski Klub Kolarski)
  3. Pitach Maciej (CST ACCENT MTB TEAM

Pełna lista wyników: http://maratonmtb.pl/stryszawa-2/wyniki/

Zdjęcia: Dare To Be

Komentowanie jest wyłączone.