Korona Gór Polski. Karkonosze

Jedziemy dalej z tematem KGP. Trochę chillu i odpoczynku każdemu się należy, no ale bez przesady. Na horyzoncie dni wolne od pracy a w mojej głowie nieodkryte przeze mnie rejony Karkonoszy. Czuje zew natury.

Zdobyć nieznane

Góry Izerskie znałam tylko z lekcji geografii. Nie potrafię jednak ich scharakteryzować, ale wiem, że spokojnie dam sobie radę – jestem w gazie! Jadę w stronę Szklarskiej Poręby. Drogi, które pokonuję nie pozwalają mi zapomnieć o rowerze szosowym, który samotnie stoi w domu. Mijam słynny zakręt śmierci a przede mną świetny podjazd, na którym spotykam znanego mi z małopolskich maratonów MTB Pana Mariana. Tym razem daje wycisk swojej szosówce. Świat jest mały. W głowie stawiam zielone chorągiewki na mapach Googla…koniecznie chce tam wrócić.

Gdzie moje rowery?

Dojeżdżam na parking i ruszam na trasę. Wiem, że czeka mnie pętelka, pytanie jak zacząć. Szybka wyliczanka…prawo czy w lewo? A niech będzie prawo! Szeroka droga szutrowa pnie się ku górze. Im wyżej, tym lepsze widoki, które motywują do pokonywania kolejnych metrów pionu. Dobiegam do altany, GPS pokazuje, że jestem blisko szczytu. Przedzieram się w swoim stylu na dziko i już niemalże jestem. Kilkuosobowa grupa odpoczywa patrząc z podziwem, że tam wybiegłam. Dzieciaki są zachwycone moimi skarpetkami w jednorożce i Angry Birdsy. Czas na obowiązkową sesję zdjęciową i można ruszać dalej. Gnam przed siebie cudowną trasą, którą dobiegam do miejsca, w którym ponownie żałuje, że nie mam roweru, tym razem MTB. Ścieżki wydają się być jak z prospektu reklamowego. Muszę tu kiedyś wrócić!

Sprawdzam statystyki. Miało być krócej i jestem w plecy z czasem a jeszcze jedna góra przede mną. Sprint na dół, ustawiam nawigację w wersji „najszybsza trasa” i jadę do następnego punktu. Asfalt w drodze na parking wydaje się nie mieć końca. To chyba będzie pierwszy szczyt, na którym zrobię zdjęcie z samochodu. W końcu jednak jest meta. Spóźniona, biegnę ścieżką, gdzie zatrzymuje się tylko na chwilę przy słynnym znaku z zawieszonymi butami. Mapy oczywiście mnie zawodzą i zamiast skręcić w prawo nadrabiam ok. 1,5 km, po czym wracam by wbiec na słynnego Skopca. No powiem szczerze, że tego się nie spodziewałam. Moje odczucia były słuszne. Wyjechałam samochodem niemal na sam szczyt. Szkoda, że na Rysy się tak nie da.

Śnieżka

Najwyższy szczyt Karkonoszy, to kolejna góra do kolekcji KGP. Szlak od startu mocno pnie się do góry, ale nie sądziłam, że mogłoby być inaczej. Po drodze mijam wielu turystów, dla których zmęczenie jest potęgą moich trudów. Staram się ich zmotywować, żeby się nie poddawali i w wielu sytuacjach dobre słowo pomaga. W końcu jestem na łagodniejszej ścieżce granicznej.

Tutaj idzie się (tak dzisiaj trekking) już całkiem przyjemnie a widoki dużo lepsze. Docieram do szczytu. Ludzi jak na Łysicy. Znak oczywiście okupowany no, ale dokumentacja musi być, więc odczekam swoje w kolejce.

Na Śnieżkę warto się wybrać i to prawdopodobnie bez względu na porę roku. Zimą potrafi tutaj nieźle zawiać, a latem trudno o spokój, którego tak mocno oczekuję od górskich wypraw. Wracając zaliczam jeszcze turystyczne faux pas schodząc po schodach, które okazują się być tylko jednokierunkowe.

Kolejna góra z mojej listy to Skalnik. Na parkingu chętnych więcej niż miejsc postojowych, ale w końcu udaje się zaparkować. Droga na szczyt jest bardzo przyjemna. Zero trudności, do tego idealna pogoda tylko widoków brak, ponieważ szlak wiedzie całkowicie w zalesieniu. Nieopodal szczytu znajdują się wielkie głazy i zarazem punkt widokowy. Jak gazela (koledzy z pracy mają poczucie humoru tak mnie nazywając), wskakuję na jeden po drugim i oto przede mną rozpościera się śliczna panorama. Odnalazłam brakujący element idealnej ścieżki.

Mała wielka góra

Czy to koniec mojego wyjazdu? Otóż nie! Chcę by weekend trwał jak najdłużej i dodatkowo wpadłam w trans. Byliście kiedyś na Waligórze? Taka górka poniżej 1000 m n.p.m. w Górach Kamiennych? Wybraliście może wariant: żółty szlak z miejsca “Pod Waligórą” i stwierdziliście, przecież nie może być tak źle? Nie popełniajcie takiego błędu. Długo będę wspominać to podejście. Całą trasę przebiegłam, ale ściana jaką ujrzałam wzbudziła mój respekt. Dysząc pod górę spotkałam chłopaka na rowerze, który na moją wiedzę nie pasował do stopnia nachylenia trasy. Chciał jednak stamtąd zjechać, co skutecznie mu odradzałam upewniając się, czy próba nie jest częścią treningu przed RedBull’owym Rampage.

Po wdrapaniu się na to zacne 933,88 m n.p.m. czułam ogromną satysfakcję, ale i wiedziałam, że czas ucieka, a ja muszę jeszcze dzisiaj zdobyć jeden szczyt. Szybkie podziękowania paniom, które zrobiły mi zdjęcie i zmykam dalej.

Ostatni szczyt jaki w tym okresie kolokwialnie ujmując odhaczyłam, to Wielka Sowa. Trasa bardzo przyjemna, ale podobną ilość ludzi na szczycie spotkałam tylko w świętokrzyskim. Żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie znowu musiałam odstać swoje. Niestety czas naglił więc nie zdążyłam nacieszyć się miejscem i popatrzeć na cudownie wyrzeźbioną w drewnie sowę, ale żywię cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się tu ponownie przybyć i nie będzie to weekend.

Na koncie mam już czternaście zdobytych szczytów, czyli jestem na półmetku. Żeby nie zanudzać poczytajcie coś innego z naszych przygód a do mojej jeszcze wrócimy. Pamiętacie, na którym szczycie zakończyłam poprzednią wędrówkę po Koronie Gór Polski? Dla przypomnienia była to Wielka Sowa, ale o wielkości możemy dopiero mówić przy piętnastym szczycie, który znalazł się na mojej liście.

Komentowanie jest wyłączone.