Korona Gór Polski. Wyprawa na Rysy

Rysy! W końcu przyszedł czas na najważniejszą i największą z wypraw w ramach zdobywania Korony Gór Polski. Na temat tej góry mogłabym pisać i pisać, ale pewnie zanudziłabym Was na śmierć. Muszę przyznać, że pomimo doświadczenia, trochę obawiałam się tej wyprawy. Nigdy wcześniej nie wychodziłam w tak wysokie partie, ale satysfakcję jaką odczułam będąc na samej górze, jak się domyślacie – była ogromna.

Rysy

Rysy były moim dotąd niespełnionym marzeniem. Lubię realizować swoje plany i zdecydowanie nie jestem osobą, która podróżuje tylko palcem po mapie. Przy okazji wyjścia na ten zacny szczyt, miałam okazję świętować swoje urodziny, co dodatkowo pozostanie w mej pamięci na lata. Wyprawę na Rysy odczułam intensywnie. Była to jednocześnie mieszanka satysfakcji, ekscytacji co i lekkiego strachu – jak ja tam wejdę i poradzę sobie z tymi łańcuchami i ekspozycją…Dałam rade!

Wakacyjny odpoczynek

Po najwyższym szczycie przyszło mi się zmierzyć z górami znacznie mniejszymi, ale tak źle jeszcze nigdy nie było. Rudawiec i Kowadło, to moje kolejne góry do zdobycia. Wakacje zaczęły mi się cudownie. Umierałam! Wysoka temperatura, totalne osłabienie i cieszę się, że w zegarku mam wyłączoną funkcję “nie ruszaj się, bo serce nie wytrzyma”. Zaufajcie było blisko, ale jak to napisałam na początku, nie lubię się poddawać i nie należę do mięczaków. Wzięłam się w garść i…wbiegłam na te dwie górki. Widoków jak na lekarstwo – zdecydowanie nie takiej zapłaty spodziewałam się za mój nadludzki wysiłek. Oba szczyty leżą po przeciwnej stronie pasma, więc aby zdobyć dwa szczyty musiałam najpierw wbiec na jeden, zbiec i wdrapać się na drugi. Całe szczęście na koniec czekała na mnie zimna kąpiel w strumieniu. To zawsze stawia człowieka na nogi, a tego potrzebowałam na już!

Na knedle

Kolejne wyzwanie przede mną to Biskupia Kopa, ale tutaj najlepszy start do podejścia znajdziemy z Czech. Jeśli nocuje się w Lądku Zdroju, to żadna odległość i wiadomo też że pogoda będzie podobna. Z tej wyprawy na pewno w szczególności zapamiętam właśnie pogodę, a konkretnie mgłę. Już na początku wędrówki napotkałam też na ogrodzone cieniutką linką i kołkami stado byków. Swój wybieg miały na trasie szlaku i szybko zidentyfikowały wroga na swoim podwórku! Zdecydowanie nie chciałam się z nimi zmierzyć, więc wykorzystałam swoją wiedzę na temat biegu na orientację. Sama wyznaczyłam sobie ścieżkę przez krzaki, aby finalnie na szlak wrócić z poczuciem większego bezpieczeństwa. Po dotarciu na szczyt szybko z niego zeszłam. Pogoda naprawdę nie rozpieszczała a do zliczenia frekwencji na szczycie, wystarczyła jedna dłoń.

Czy myślicie, że byki mnie powstrzymały przed pojechaniem jeszcze na jedną górę? Nic z tych rzeczy. Kłodzka Góra – zupełnie nie po drodze, ale co mi tam i tak jest jeszcze trochę wakacji. Ku mojemu zaskoczeniu, szczyt okazał się jeszcze groźniejszy niż Waligóra. Zapowiadał się przyjemny spacerek, ale ten pion, który przede mną wyrósł, zdecydowanie mnie zaskoczył. Trudne i naprawdę strome podejście. Rekompensatą na górze była bardzo wysoka wieża widokowa, z której rozprzestrzeniała się piękna panorama. To zdecydowanie wynagrodziło trud wędrówki.

W dobrym towarzystwie

Wakacje w pełni, przyjaciele wpadają na weekend, więc podejmujemy wyzwanie zmierzenia się z kolejną górą. Dzisiaj Śnieżnik. O tej górze nie napiszę Wam nic nadzwyczajnego. Ogólnie mało się wydarzyło, może oprócz tego, że wiało i tego jak się okazało podczas zejścia, że będąc na szczycie, to pod nami padało. Kałuże i mokry teren, mocno nas zaskoczył, przecież nie w takich warunkach tutaj wychodziliśmy. To tyle atrakcji z tego szczytu, ale przecież nie wszędzie musi się coś dziać. Fajnie coś zrobić z przyjaciółmi i bez pośpiechu.

Zmiana planu

W pewnym momencie mojej zawziętego postanowienia o zdobywaniu szczytów górskich wpadłam na znakomity pomysł. Dwa szczyty w ciągu jednego dnia to mało. Zrobię trzy – a co tam. Tego dnia postawiłam na Szczeliniec Wielki, Chełmiec i Ślężę. Przebyłam w ten dzień 250 km, aby przejechać od jednego miejsca do drugiego. Zdobyłam wszystkie wspomniane szczyty i byłam bardzo zadowolona, w końcu plan wykonany.

Zdecydowanym faworytem był Szczeliniec Wielki. W ubiegłym roku na zawodach biegowych miałam okazję przebiegać przez ten cud natury, ale podczas takiego wydarzenia człowiek zbyt wiele się nie rozgląda. Już wtedy wiedziałam, że na pewno będę chciała tam wrócić. Zdecydowanie warto się wdrapać na szczyt po wielu stromych stopniach, by zobaczyć to miejsce z wąskimi przejściami, łańcuchami na wyślizganych kamieniach, drewnianymi podestami i wkomponowanym w to wszystko schroniskiem. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że w tym samym czasie odbywał się bieg i ludzie kibicowali mi podczas zdobywania szczytu jakbym co najmniej sama była uczestnikiem. Morale rosną, ale trzeba jechać dalej.

Kolejny na mapie Chełmiec gdzie problemem było trafić na parking. To zdecydowanie najbardziej charakterystyczny punkt z tej wyprawy bo mapsy nie potrafiły odnaleźć się w swojej nawigacji. Tutaj oprócz parkingu nic mnie nie zaskoczyło, nawet widoki, których nie było. No dobrze, ale czas zdobyć ostatnią w ten dzień górę. Wspomniana wcześniej Ślęża. Zdecydowanie nie miejsce dla mnie. Jedna z mniej przyjemnych gór. Bardzo dużo ludzi zarówno na szlaku jak i na samej górze. No cóż chyba w tym miejscu nie mam nic więcej do dodania oprócz tego, że została odhaczona na mojej liście.

Komentowanie jest wyłączone.