Wakacyjna trylogia III. Mortirolo

W nogach w dalszym ciągu czuć trudy ostatnich wspinaczek a na samą myśl o zjeździe ze Stelvio i Gavii przechodzą mnie zimne dreszcze. Trzeba jednak trzymać się planu zaliczenia trzech wielkich, słynnych gór a przegrywanie czy rezygnacja nie leżą w mojej naturze. Czas na Mortirolo!

Drobne oszustwo

Przetartym wcześniej szlakiem, po raz kolejny jedziemy w stronę Edolo. Tym razem już bezpośrednio do tej miejscowości, ponieważ wydaje się być idealnym punktem startowym do zdobycia Mortirolo. Trzeba uczciwie się przyznać do lekkiego oszustwa, ponieważ jest tylko jedna słuszna droga na Mortirolo, choć w historii Giro nie tylko ona była forsowana. My wybieramy „wersje z podkładem muzycznym”, czyli coś < PRO. W końcu to mają być wakacje!

Prawie Pro

Mortirolo nie jest tak długim podjazdem jak pokonane kilka dni wcześniej Stelvio czy Gavia. Góra jest jednak wymieniana przez zawodowców jednym tchem zaraz obok Monte Zoncolan oraz hiszpańskiego Alto de l’Angliru. Wystarczy popatrzeć na profil i robi się słabo. Ponad połowa podjazdu to trudne kilkanaście % nachylenia a cała reszta jest nie dużo mniej stroma. Generalnie nie ma tam miejsca na odpoczynek i cały dystans 12,4 km z miejscowości Mazzo to prawdziwa próba charakteru.

Wiedzieliśmy, że taki zestaw jeszcze nie dla nas, dlatego postanowiliśmy wyjechać z drugiej strony, właśnie od wspomnianego już Edolo. Podjazd rozłożony na 17 km straszył tylko końcówką, ale i tak nie aż tak stromą jak większość drogi od drugiej strony.

https://www.climbbybike.com/climb/Mortirolo/13

https://www.climbbybike.com/climb/Mortirolo/12

Wspinamy się

Droga z Edolo to bardzo dobra rozgrzewka. Szeroki asfalt ukrywa nachylenie terenu i ma się wrażenie jazdy po płaskim. Metry pionu na liczniku jednak nie stoją w miejscu i zanim dojechaliśmy do ostrego skrętu w lewo, trochę przewyższeń wpadło. Co na pewno podoba mi się w Mortirolo, to dużo mniejsza medialność wśród zmotoryzowanych. Przyczyna jest prosta. Góra nie jest ładna, nie oferuje pięknych pejzaży, w większości jest zalesiona a nawet na szczycie ma się wrażenie jakbyśmy stanęli na jakiejkolwiek nudnej polanie w jakimkolwiek lesie.

Z perspektywy roweru wygląda to trochę inaczej. W końcu mieliśmy spokój, nie trzeba było uważać na motory, samochody itp. Zakręty ścinałem jak profesjonalista a na całym dystansie nie spotkaliśmy nawet jednego kolarza. Sama jazda była bardzo przyjemna, nachylenie terenu do zaakceptowania, no idealna górka na trudy po Stelvio.

Schody a konkretnie jeden schodek zaczął się dopiero na niecałe 3 km do szczytu. Tam było już zdecydowanie czuć pion i poparte to było drogowymi agrafkami tylko w wersji nieco mniejszej niż te widziane na Stelvio. Pomimo nachylenia nieznacznie przekraczającego 10%, po kilkunastu pokonanych kilometrach dawało to w kość.

Słynny…zjazd

Szczyt przełęczy rozpoznaliśmy tylko po tym, że była na nim tablica informacyjna więc pomimo względnego ciepła postanowiliśmy niezwłocznie ruszać w dół w stronę Mazzo. Tutaj zaczęła się prawdziwa zabawa. Tutaj też doceniłem hamulce tarczowe nawet na asfalcie. Serpentyna za serpentyną i olbrzymie nachylenie, które rozpędzało rower w błyskawicznym tempie. Co chwilę mijaliśmy kolarzy, którzy jadą ostatkiem sił pod morderczą górę. Tutaj tak naprawdę zrozumiałem czym jest ta góra a z tyłu głowy został lekki wstyd, że pokonaliśmy ja z łatwiejszej strony. Na trasie nie mogło zabraknąć pamiątek po Giro oraz po wielkim i uwielbianym przez Włochów Marco Pantanim. Szybkim tempem mijaliśmy kolejne oznaczone na trasie nawroty a las zaczął ustępować widokom doliny rzeki Adda i olbrzymiej górze stanowiącej granicę ze Szwajcarią.

Aprica

Po zjeździe zaczęliśmy się kierować w stronę kolejnej przełęczy: Aprica. Podjazd okazał się długi, ale bardzo łagodny. Utrudnienie to miejscami bardzo wąska droga a ruch samochodowy nie taki mały. Miejscowość Aprica zrobiła na nas spore wrażenie. Jest to olbrzymi ośrodek narciarski z bogatą infrastrukturą. We wrześniu miejscowość wyglądała jak z filmu grozy. Poza nasza dwójką, ludzi można było policzyć spokojnie na palcach dwóch rąk. Poza nielicznymi sklepami spożywczymi, wszystko pozamykane w oczekiwaniu na sezon zimowy.

Do Edolo został nam już tylko łagodny zjazd. Na nieszczęście zaczęło lekko podać co nie dodawało pewności na zjazdach i zaczęło się robić chłodno, a to znaliśmy już z poprzednich przełęczy. Całe szczęście nad Isseo na pewno świeci słońce!

Komentowanie jest wyłączone.