Korona Gór Polski. Brakujące puzzle

Wakacje dobiegają końca i oprócz szaleńczo pokonywanych kilometrów biegowo mam jeszcze trochę kilometrów przejechanych na rowerze. Kotlina Kłodzka to istny raj dla bajkerów o czym zresztą możecie poczytać u nas na stronie. To tutaj mamy największe skupisko świetnych ścieżek pod sztandarem Glacensis, ale też znajdziemy świetny bikepark w Srebrnej Górze z ponoć najlepszym i najciekawszym podjazdem w Polsce.

Brakujące ogniwa

Tym razem dwa ostatnie szczyty pokonuje właśnie na rowerze. Na Jagodną wybieram się już późnym popołudniem. Przejazd przez ścieżkę trialową jest oznaczony na dwie gwiazdki, więc całkiem przyjemny i niezbyt skomplikowany. Do celu docieram z bananem na twarzy. Widoków brak, ale okazuje się, że na szczycie jest wieża widokowa. Niestety chyba wolę wrócić do bazy na rowerze aniżeli bez niego więc nie ryzykuje zostawiania roweru bez opieki. Tak czy inaczej było świetnie!

Ostatnią górą podczas wakacji była Orlica. Ją przyjemnie było pokonać na rowerze. Ale bez przygody się nie obyło. Czy mieliście kiedyś tak, że odwaliliście kawał dobrej roboty, podjechaliście już kilka kilometrów pod górę i okazało się, że jest ścinka drzew? No więc wiecie, jak się czułam, gdy zobaczyłam ten zakaz. Miejsca nie znam, LTE ani inne słabsze technologie nie działają – koniec świata! Zdecydowałam złamać zakazy – jadę dalej! Wycinka to nie mit, na miejscu faktycznie coś się dzieje i spotkałam kilku panów, którzy właśnie ogarniają teren zielony. Chyba nie mieli śmiałości zabronić kobiecie przejazdu. Uff!

Pnę się dalej ku górze. Przejazd przez asfalt i znów na podjeździe na Orlicę. Fajnie jak ludzie dopingują i podziwiają, że tak się da. To dodaje sił w nogach. Dojeżdżam na szczyt, który okazuje się być całkiem przyjemny. Spotykam kilka osób, między innymi dwóch starszych panów. Dla jednego z nich to ostatni szczyt z serii 28. Podziwiam i gratuluję, bo to naprawdę imponujące. Hart ducha! Czas zmykać w dół, co może być czasami większym wyzwaniem niż podjazd. Początek trudny – dużo kamieni i korzeni, czego moja ręka nie lubi, dlatego modlę się by została na swoim miejscu. W końcu wyjeżdżam na wygłaskaną ścieżkę. Zdecydowanie fajnie było zdobyć te szczyty w nieco inny sposób niż do tej pory.

Do mety

Zmierzam ku końcowi swojego covidowego wyzwania. Bieszczady i Beskid Niski zdecydowanie mam nie po drodze. Wyjątek jest wtedy, kiedy akurat w Bieszczadach odbywa się rajd rowerowy. Idealna okazja, więc trzeba jechać! W Bieszczady chciałam wrócić, ale nie sądziłam, że po tylu latach. Niestety wyjście na Tarnice, to jak wyjście na Babią Górę. Wydaje się, że dobrą pogodę można tutaj oglądać tylko na zdjęciach – ja takiego szczęścia nie mam. Ten najwyższy szczyt przywitał mnie dużą mgłą i nikłą widocznością. Może to znak, że powinnam tam wrócić na nieco dłużej niż tylko dwa dni? Tak więc z tego najdalej położonego zakątka wracam z nutą rozczarowania i wysokim rachunkiem za internet z Ukrainy, ale pomimo rozczarowania wiem, że jeszcze tam wrócę.

Pamiętacie, jak pisałam przy okazji mojej wyprawy na Wysoką, że odpuściłam Radziejową? Przyszła i pora na nią! I wcale tego nie żałuję. W babskim gronie idziemy podbijać wieże widokową. Dosłownie. Wszechobecna grupa panów nie pozwala nam się nacieszyć cudownym widokiem na panoramę Tatr. To miejsce tak jak i Szczeliniec Wielki, zawsze kojarzy mi się z zawodami biegowymi i brakiem czasu na podziwianie okolicy, więc tym razem czerpię z tej chwili na górze, ile tylko mogę.

997

Przed Wami ostała się ona, ostatnia, schowana w Beskidzie Niskim – Lackowa. 997m n.p.m. – numer policyjny mawiają. Zbieramy się dużą grupą i jedziemy zdobyć ten ostatni szczyt z listy. Dookoła świeci słońce, ciepło, aż miło. Dojeżdżamy do naszego punktu wypadowego…Mgła, zimno, szaro i ponuro. Niektórzy z grupy w lekkich kurtkach, krótkich spodenkach jakby co najmniej dookoła było +15 a nie +3. Ale idziemy w górę, jest ok. Dochodzimy do ściany zwanej “ścianą płaczu” i jak sądzę dla wielu może nią być, gdyż kilka pań prosi nas o pomoc, ponieważ nie spodziewały się, że może być tak ostro. W końcu udaje nam się dotrzeć na szczyt. Nie muszę dodawać, że widoków brak? Pocieszeniem jest to, że przynajmniej słońce prześwituje, ale temperatura została w Krakowie.

Przyjaciele jak zawsze przygotowani. Szampan się leje, fotograf na miejscu. Pamiątkowe zdjęcia są. Czego można chcieć więcej jak w taki dzień jak ten jest z Tobą tak liczne grono najbliższych.

Dotarłam do celu – Korona Gór Polski zdobyta! Ostatni szczyt zdobyłam dokładnie 8 listopada 2020 r. Czy było warto? Zawsze powiem, że tak. Dla wielu jest to nic nie znaczący challange dla innych wielkie wow. Osobiście uważam, że dla osób, które kochają góry będzie to kolejna lekcja, z której wyjdą z kolekcją doświadczeń. Wielu powie, że odhaczanie to nie to samo, co delektowanie się poszczególnymi szczytami i zapewne będą mieli rację. Faktycznie, wiele z tych szczytów było jedynie odfajkowaniem z listy, ale wiele z tych przygód pozostanie w mej pamięci na długo, o ile nie na zawsze. Wiem też, że jak to mawiają – apetyt rośnie w miarę jedzenia i jak na uparciucha przystało, jedno się skończyło, inne zaczęło i kolejne zapewne zacznie, więc jak to mawiają – looking for…

Komentowanie jest wyłączone.